Eurochiński – to słowo pewnie wejdzie na trwałe do politycznego słownika Starego Kontynentu. O nawiązaniu eurochińskiego partnerstwa mówił prezydent Francji Emmanuel Macron po spotkaniu z Xi Jinpingiem, przewodniczącym Chińskiej Republiki Ludowej, który kilka dni spędził w Europie. W komitecie oczekującym na Xi przy wejściu do Pałacu Elizejskiego stali obok Macrona jeszcze kanclerz Niemiec Angela Merkel i szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker. W tym wspólnym oczekiwaniu na schodach chodziło o gest, symboliczne zobowiązanie, że Unia Europejska w układaniu się z Chinami mówi jednym głosem.
Czytaj też: Chiński smok dostaje zadyszki
Chiny coraz trudniejszym partnerem
Na razie wytyka się Macronowi, że jego ofensywa wdzięku wobec Xi Jinpinga była zbyt daleko posunięta. Dawno bowiem Chiny nie miały przywódcy rządzącego według zasad tak odległych od tego, co w Europie zwykliśmy uważać za cywilizowaną normę. Xi zaostrzył cenzurę i prześladowania przeciwników lub osób uważanych za zagrożenie. Stawia na nacjonalizm, odgrzewa ideologiczne trendy z czasów, gdy fatalne decyzje partii komunistycznej doprowadziły do śmierci milionów. Jest przywódcą brutalnym i taką politykę realizuje w Azji Wschodniej, bo na razie przede wszystkim tam Chiny mają wystarczający potencjał, by postawić na swoim.
Chiny rządzone według jego myśli są dla Europy partnerem bardzo wymagającym. Tym trudniejszym, że partia funkcjonuje na podstawie planów, przyzwyczajona jest do konsekwentnego wdrażania wieloletnich strategii (inna sprawa, jakie przynoszą one efekty).