Sensacyjne spotkanie Donalda Trumpa z Kim Dzong Unem w strefie zdemilitaryzowanej (DMZ), dzielącej dwa państwa koreańskie, było niezwykłym telewizyjnym widowiskiem, jakby wyreżyserowanym przez gwiazdę reality TV, czyli amerykańskiego prezydenta. Chaos towarzyszący zaimprowizowanemu szczytowi, z poturbowaniem nowej rzeczniczki Białego Domu przez północnokoreańskich ochroniarzy włącznie, oglądało się jak optymistyczny kawałek politycznego thrillera, więc CNN znowu miał powody do wdzięczności dla Trumpa, że niezmordowanie pracuje nad zwiększeniem nie tylko swoich, ale i telewizyjnych rankingów oglądalności. Reporterzy piali z zachwytu, że Trump „tworzy historię”, stawiając jako pierwszy prezydent USA stopę w Korei Północnej. Chociaż on sam powiedział, że chodziło mu tylko o to, by „przywitać się z Kimem i uścisnąć mu dłoń”.
Po spotkaniu obaj przywódcy ogłosili jednak, że wznawiają negocjacje na temat denuklearyzacji Korei Północnej, rozpoczęte po szczycie w Singapurze i zerwane przez stronę amerykańską w czasie szczytu w Hanoi.
Co Trump otrzyma od Kima?
Wolno wątpić, czy Trump rzeczywiście wierzył, że zapowiedziane rozmowy cokolwiek istotnego przyniosą. Wywiad amerykański i eksperci są zgodni, że szanse, by rząd w Pjongjangu zrezygnował z broni atomowej, którą traktuje jak polisę bezpieczeństwa, są zerowe. Wskazują na to wyniki dotychczasowego dialogu Trumpa z Kimem – reżim potajemnie kontynuował prace nad programem nuklearnym oraz testy z rakietami, co spowodowało zerwanie rozmów.