Holandia ogranicza maksymalną dopuszczalną prędkość pojazdów na autostradach ze 130 km na godzinę do setki. Spowolnienie podyktowane jest troską o środowisko. Holenderski sąd administracyjny orzekł bowiem, że ogromna emisja tlenku azotu do atmosfery szkodzi leżącym w kraju terenom chronionym. Chodzi o produkcję całej gospodarki i rząd musiał więc gdzieś emisje skubnąć, znaleźć branże, które zmniejszą swoje emisje związków azotu i jeszcze przetrwają związane z tym dolegliwości. Wcześniej wskazał rolnictwo, a teraz transport. Oba typy działalności są bardzo intensywne prowadzone w tym gęsto zamieszkanym kraju.
Rolnicy i kierowcy – wśród nich nie tylko prywatni użytkownicy, ale także często w takich przypadkach zapominani przez ogół społeczeństwa kierowcy zawodowi, prowadzący ciężarówki albo kurierzy – mają dobre powody do niezadowolenia. Rolnicy dawali mu wyraz w poprzednich miesiącach, tłumnie blokowali m.in. autostrady. Ale, mówi rząd, poniesione przez nich wyrzeczenia mają uratować etaty gdzie indziej, zwłaszcza w branży budowlanej. Bez ograniczeń dla hodowców i na autostradach trzeba by wstrzymywać budowy i zwalniać ludzi już teraz, jeszcze przed Bożym Narodzeniem.
Najpierw Holandia, potem reszty Europy?
W Holandii widzi się czasem europejską szklaną kulę. Bywa tak, że to, z czym mierzą się najpierw Holendrzy, po kilku latach staje się udziałem sporej reszty Europy. Protesty studenckie zaczęły się tam chwilę przed 1968 r., tam eksperymentowano z trzecią drogą, zaszczepiono tolerancję dla odmienności i mniejszości, tam też przesunięto granice poprawności politycznej.