Sojuszowi udało się uniknąć w Londynie poważnego kryzysu. Gdyby tureckie weto wobec aktualizacji planów obronnych dla Polski i krajów bałtyckich nie zostało przełamane, żadne deklaracje i uśmiechy nie stłumiłyby wrażenia porażki. Jednak w czasie spóźnionej o godzinę konferencji po spotkaniu przywódców sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg mógł z dumą ogłosić, że zaktualizowane plany obronne zatwierdzono bez sprzeciwu. Dopytywany odmówił wyjaśnienia, czy i co Turcja otrzymała w zamian i jak toczyła się wewnętrzna dyskusja w Radzie Północnoatlantyckiej. Uznał, że jeśli przywódcy państw zechcą o tym sami mówić, to powiedzą. W każdym razie końcowa deklaracja ze spotkania, formalnie nienazywanego szczytem, nie zawiera żadnej wzmianki o rzekomym tureckim żądaniu uznania kurdyjskiego ugrupowania YPG za organizację terrorystyczną. Dokument odnosi się do terroryzmu jako „trwałego zagrożenia dla nas wszystkich” i podkreśla zaangażowanie na rzecz walki z nim, ale żadnych ugrupowań z nazwy nie wymienia.
Czytaj także: Jakie będą dwie nasze następne dekady w NATO
Stoltenberg powstrzymuje turecki rokosz Erdoğana
Jeśli do przełamania tureckiego oporu przyczyniły się bilateralne i wielostronne spotkania w kuluarach, to główne zasługi można przypisać Trumpowi i prezydentom z Europy Wschodniej, w tym Andrzejowi Dudzie. Duda jeszcze przed szczytem, w poniedziałek wieczorem, dzwonił do Erdoğana, później zabiegał o spotkanie w szerszym gronie, co udało się w środę. Z Erdoğanem spotkał się też Trump, który w każdej wypowiedzi starannie unikał krytykowania go. Zrazu Erdoğan nie miał chęci ustąpić, ostatecznie zgodził się przyjąć zaktualizowane dokumenty. Trzeba przy tym zastrzec: dotyczące również Turcji, bo planowanie obronne jest aktualizowane dla wszystkich członków NATO.
Nie do przecenienia jest dyplomatyczny talent Jensa Stoltenberga. Norweg po raz kolejny pokazał, że jest dla sojuszu nieodzowny, a jego umiejętności powstrzymywania emocji i szukania porozumienia uratowały NATO przed nieszczęściem. Stoltenberg opanował turecki rokosz Erdoğana, nie pozwolił też, by spór amerykańsko-francuski rozmydlił sojusznicze przesłanie. A było blisko, bo Trump i Macron przyjechali do Londynu wojowniczo nastawieni.
Erdoğan mówi Europie: Wy idźcie swoją drogą, a my swoją
Trump miażdży Macrona
Trump zaatakował pierwszy. W kilku wyraźnie adresowanych do Macrona wtrętach w czasie wtorkowego spotkania z mediami po rozmowie z Stoltenbergiem dosłownie zmiażdżył francuskiego prezydenta, nie żałując uszczypliwości. Może nawet celowo zniekształcił jego imię, mówiąc, że „ma z Imaniuelem raczej dobre relacje, choć ten nie zawsze mówi to, co powinien”. Słynne sformułowanie Macrona o śmierci mózgowej NATO Trump ocenił bardzo surowo: „To bardzo wredna wypowiedź, wysoce obraźliwa dla pozostałych 28 krajów. Nie można tak sobie chodzić i wygadywać takich rzeczy o NATO, to po prostu bardzo niegrzeczne”. Na pytanie dziennikarza, czy zauważa w NATO pogłębiające się podziały, odparował: „Widzę, że wyłamuje się Francja”. Jeśli ktoś dobrze zapamiętał wypowiedzi samego Trumpa o NATO sprzed dwóch, trzech, czterech lat, z trudem uwierzyłby, że mówi to ten sam człowiek. Ale dziś to Trump stał się – przynajmniej we własnej retoryce – pierwszym obrońcą i zbawicielem NATO, a Macron – wrogiem jedności i warchołem.
Ale Trump nie byłby sobą, gdyby nie zmienił retoryki i to w ciągu kilku godzin. Rano bezpardonowo łajał Francuza, a na popołudniowym spotkaniu w cztery oczy był już dla niego uprzejmy, wręcz miły. Złożył kondolencje w związku ze śmiercią 13 francuskich komandosów w Mali, docenił wkład Francji w walkę z terroryzmem i podnoszenie wydatków obronnych, podkreślał, że NATO – podobnie jak to mówi francuski prezydent – powinno patrzeć na bezpieczeństwo globalnie, a nie jednokierunkowo. Starał się nie poruszać kwestii spornych, a jeśli już to robił, to wychodziło, że wcale nie są wielkimi problemami. Szczyt NATO miał być ewidentnie sukcesem Trumpa, którego nie mogły zakłócić jakieś niesnaski z Macronem, a przynajmniej nie takie widoczne gołym okiem. I w warstwie przekazu, który z Londynu dotarł do Amerykanów – wkrótce wyborców Trumpa – wszystko się udało.
Czytaj także: Myślenie o niewyobrażalnym. NATO bez USA
Macron kontra Trump
Macron już taki ugodowy nie był, choć łagodził powszechnie źle odebrane, ostre wypowiedzi z ostatnich tygodni. „Wiem, że moje słowa wywołały pewne reakcje i zrobiły nieco zamieszania” – mówił, jakby się tłumacząc. Zastrzegł, że podtrzymuje opinie, choć uspokajał kraje wschodniej flanki NATO – w pełni się z nimi solidaryzując – i przyznał, że Europa jest zagrożona przez rosyjskie rakiety. Rozwiązaniem jest jednak według niego nowy traktat rozbrojeniowy, a Moskwa nie jest dla NATO przeciwnikiem.
Wyraźnie zarysował różnice poglądów z Trumpem. „Nie można powtarzać, że trzeba więcej pieniędzy i więcej wojska. Musimy mieć jasność co do fundamentalnej roli NATO” – stwierdził, stawiając niejako pod znakiem zapytania tę rolę, którą dziś zdajemy się przyjmować za oczywistą. Ale na koniec musiał ustąpić. NATO uznaje Rosję za egzystencjalne zagrożenie dla bezpieczeństwa Europy i zwróci uwagę na rosnącą potęgę Chin – tak jak chcą tego Stany Zjednoczone. Z terroryzmem zamierza walczyć we wszelkich jego wymiarach i formach, ale nie uznaje go za zagrożenie numer jeden, jak chciałaby Francja. NATO będzie się zastanawiać nad metodami lepszej konsultacji w sojuszu, ale nie zamierza pytać o swoją przyszłą rolę. Wszystko to znalazło się w deklaracji końcowej spotkania.
Choć zdawało się, że Trump i Macron szykują się w Londynie do pojedynku wagi ciężkiej, to rozegrali delikatny sparring. Może wolą przenieść konfrontację na inne obszary – w Londynie razem z pytaniami o relacje obronne USA z Europą natychmiast padały te o stosunki handlowe i amerykańską groźbę nałożenia ceł na francuskie towary. Groźba nadal wisi w powietrzu, choć Trump – jak to ma w zwyczaju – zapewnia, że deal jest w zasięgu ręki. Ale bardziej prawdopodobne, że między Ameryką a Europą na czas kampanii wyborczej w USA nastąpi zawieszenie broni.
Trump wróci i ogłosi się zbawcą NATO, bierze na siebie kwestię Chin i nie unika walki z terroryzmem. Macronowi też nie zależy, by uchodzić w NATO za rozrabiakę. Zwłaszcza że pod ręką jest ktoś, kogo można wskazać palcem jako większe zło: „Kiedy patrzę na Turcję, widzę, że dziś walczą z tymi, którzy walczyli ramię w ramię z nami przeciw ISIS” – mówił Macron w obecności Trumpa, choć przecież głównie do Erdoğana.
Jak wymusić lepszą konsultację między przywódcami NATO – nad tym ma radzić „grupa mędrców” pod przywództwem Stoltenberga, ale jeśli celem ma być raport przygotowany na kolejny szczyt, to trzeba będzie czekać dwa lata. Wydaje się, że przynajmniej na dziś Trump, Macron i reszta woleli znaleźć się w obozie zwycięzców i nie pogarszać sytuacji.