Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

USA już nawet nie ukrywają, że biorą stronę Izraela

Donald Trump i Beniamin Netanjahu w Białym Domu Donald Trump i Beniamin Netanjahu w Białym Domu Joshua Roberts/Reuters / Forum
Stany Zjednoczone zawsze popierały raczej Izrael w jego sporze z Palestyńczykami, ale w przeszłości starały się zachowywać pozory bezstronnego pośrednika.

Donald Trump ogłosił długo zapowiadany „pokojowy plan” rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego autorstwa swego zięcia i doradcy Jareda Kushnera. W Białym Domu z uszczęśliwionym premierem Beniaminem Netanjahu prezydent oznajmił, że to „deal stulecia”. W odróżnieniu od poprzednich koncepcji zaprowadzenia pokoju na Bliskim Wschodzie, przygotowywanych zwykle przez obie strony trwającego ponad 70 lat konfliktu, plan Kushnera to w istocie jednostronny dyktat zgodny ze wszystkimi postulatami Izraela. Wbrew twierdzeniom Trumpa i Netanjahu nie ma tu miejsca na aspiracje Palestyńczyków do swojego państwa. Chodzi raczej o ich doraźne interesy polityczne.

Czytaj także: Dlaczego nie można rozwiązać konfliktu izraelsko-palestyńskiego

Co zakłada plan Trumpa

Plan przewiduje ustanowienie suwerenności Izraela nad większą częścią okupowanej przez niego Doliny Jordanu, obejmującą osiedla żydowskie zbudowane wbrew protestom Palestyńczyków. Oznacza to więc de facto aneksję tych terytoriów. Osiedla powstały niezgodnie z prawem międzynarodowym: obywatele kraju okupanta nie mogą się osiedlać na zagarniętych przez niego terenach. Izrael twierdzi jednak, że osiedla są legalne. A Trump jako pierwszy prezydent USA uznał to stanowisko.

Zgodnie z planem Palestyńczycy mają posiadać ograniczoną autonomię na pozostałej części Zachodniego Brzegu Jordanu, ale Izrael zachowa nad nią militarną kontrolę.

Reklama