Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Życie po brexicie. Start negocjacji, Johnson już straszy UE

Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson. Luty 2020 r. Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson. Luty 2020 r. Forum
Unia i Wielka Brytania zaczęły negocjacje w sprawie stosunków gospodarczo-politycznych po brexicie. Cele obu stron na razie się wykluczają, a Londyn już używa straszaka „no deal”. Choć więcej straciliby na tym Brytyjczycy.

Rozpoczęta dziś pierwsza runda rokowań, którą kierują Michel Barnier i David Frost (główni negocjatorzy UE i Wielkiej Brytanii), potrwa w Brukseli do czwartku. Kolejna powinna się zacząć w drugiej połowie marca w Londynie.

Czytaj też: Pół miliona Polaków chce zostać. Dlaczego tak mało?

Czy Boris Johnson blefuje?

Premier Boris Johnson zarzeka się, że nie poprosi o przedłużenie okresu przejściowego (do końca tego roku Brytyjczycy nie mają głosu w unijnych instytucjach, ale poza tym funkcjonują, jakby dalej byli członkami wspólnoty). Zgodnie z umową Johnson mógłby to zrobić do końca czerwca, ale kilka dni temu ostrzegł, że jeśli nie uda się osiągnąć dostatecznych postępów, to Londyn przejdzie na standardy wyznaczone przez Światową Organizację Handlu – z cłami i kwotami eksportowymi.

Byłoby to kosztowne dla Unii, ale znacznie dotkliwsze dla gospodarki brytyjskiej. Dlatego część dyplomatów w Brukseli podejrzewa Johnsona o blef. Nie brak też pesymistów przekonanych, że rzeczywiście jest gotów na tak mocne przecięcie relacji.

Czytaj także: Przewodnik po brexicie – co nas czeka?

Paryż zaostrza warunki

Najtrudniejszym elementem rokowań są postulaty wspólnoty dotyczące „równych zasad gry” (level playing field), czyli rygorystycznych wymogów uczciwej konkurencji między gospodarkami Wielkiej Brytanii i Unii. Bruksela oferuje Londynowi handel bez ceł i ograniczeń ilościowych (tzw. kwot), ale w zamian żąda, by brytyjskie firmy nie uchylały się od przestrzegania m.in. norm środowiskowych, bo dawałoby im to przewagę cenową nad producentami z UE. Bruksela domaga się też, aby Londyn i Unia trzymały się takich samych zasad pomocy państwa dla firm. Mało tego, do wymogu przestrzegania odziedziczonych po UE standardów (środowiskowych, klimatycznych, związanych z warunkami pracy czy ochroną konsumenta) wspólnota pod naciskiem Paryża dołożyła dość ogólnikowy postulat utrzymania spójności zasad, nawet gdyby UE je kiedyś zmieniła (czyli dostosowywania się do jej zmian).

„Równe zasady gry” są elementem tzw. deklaracji politycznej, czyli dodatku do umowy brexitowej. Londyn przypomina o jej niewiążącym charakterze i zdecydowanie odrzuca postulaty Brukseli. Oskarża ją o próbę zwasalizowania Brytyjczyków i podważanie ich prawa do stanowienia własnych zasad.

Johnson wytyka Unii, że nie stawiała tak ostrych wymagań m.in. w umowie z Kanadą. Na co Bruksela odpowiada, że Brytyjczycy z racji położenia i wielkości są szczególnym wyzwaniem konkurencyjnym.

Czytaj też: Skąd się wzięła moda na irlandzkie paszporty?

City, ryby i TSUE

Jeśli Londyn i Bruksela nie dojdą do porozumienia, będą musiały negocjować „zwykłą” umowę o wolnym handlu – z jakimiś kwotami eksportowymi, może cłami, a nawet ograniczeniami dla przewoźników drogowych, o których w rokowaniach troszczy się Polska. Tyle że na żmudne dogadywanie takiej umowy – jak przekonują ludzie od Barniera – trzeba paru lat, a nie miesięcy. Bez przedłużenia okresu przejściowego, którego Londyn nie chce, „no deal” wydarzyłby się po prostu z braku czasu.

Atmosfera na razie nie jest dobra. Francja oskarżyła niedawno Londyn o szachowanie terminami. Ale i Bruksela używa tej metody, np. w sprawie rybołówstwa. Domaga się – to ma być warunek kontynuacji negocjacji – by strony do czerwca porozumiały się w sprawie dalszego pełnego dostępu do łowisk (brytyjskie są zasobniejsze), co jest szczególnie ważne dla Francuzów i Holendrów. Może być ciężko. Choć dla Brytyjczyków to akurat bardzo mały sektor gospodarki, to łowiska są kolejnym symbolem „odzyskiwania suwerenności”. Z kolei Londyn – to będzie narzędzie nacisku UE – jest niezadowolony z propozycji dotyczących usług finansowych i chce większej prawnej stabilności dla swoich firm świadczących takie usługi w UE.

Brytyjczycy chcą też wyjść z sytemu „europejskiego nakazu aresztowania” (uproszczonych deportacji), bo boją się objęcia jurysdykcją Trybunału Sprawiedliwości UE. Zresztą sposób rozstrzygania sporów Londyn–Bruksela też będzie trudnym punktem rokowań. Poza tym wbrew sygnałom Londyn nie chce sformalizowania już teraz spraw dotyczących polityki zagranicznej i obronnej. To może być karta przetargowa Johnsona, choć z drugiej strony dla większości krajów Unii to NATO jest główną platformą współpracy z Brytyjczykami w tych kwestiach.

Czytaj też: Jak brytyjscy twórcy żegnają się z Europą

Czy Londyn może podzielić UE?

Na razie kraje UE utrzymują negocjacyjną jedność wobec Londynu. Głównym problemem wydaje się brak zaufania do Johnsona – nie dość, że wycofał się z zobowiązań w sprawie „równych zasad gry”, to niedawno jego minister zaczął sugerować gotowość do złamania uzgodnień, które po okresie przejściowym mają pozwolić na brak kontroli granicznych między Irlandią i Irlandią Północną.

Gwarancje zachowania praw Polaków (i innych obywateli UE) dotychczas pracujących i mieszkających w Wielkiej Brytanii też zostały rozstrzygnięte w ratyfikowanej umowie, a Komisja Europejska zapowiada ścisłe monitorowanie, czy i jak są wdrażane przez Londyn.

Czytaj też: Losy brexitu w 2020 r. Początek nowej, smutnej epoki

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną