To radosna wiadomość dla Watykanu, całego Kościoła katolickiego, szczególnie anglojęzycznego, w którym australijski duchowny jest postacią znaną i cenioną w wielu kręgach. Ale zła dla wszystkich walczących z kryzysem pedofilskim w Kościele rzymskokatolickim, szczególnie dla pokrzywdzonych i ich bliskich.
Dla Kościoła i jego elit oczyszczenie kardynała George’a Pella z ciężkich zarzutów to ulga moralna i wizerunkowa, która zbiegła się z największym chrześcijańskim świętem wielkanocnym i kryzysem pandemii. Dla pokrzywdzonych i osób ich wspierających w walce o moralne i materialne zadośćuczynienie – to szok. Wyrok jest jednomyślny i ostateczny. Kardynał już po kilku godzinach od jego ogłoszenia opuścił więzienie po ponad 400 dniach odsiadki (dostał sześć lat) i został przewieziony do jednego z australijskich klasztorów. Nie zanosi się na to, by 78-letni duchowny podjął na nowo jakieś kościelne zadania.
Czytaj też: Ofiary i państwo, które nie pomaga
Na co i dlaczego czekał Watykan
Przed postawieniem mu przez australijską policję zarzutów pedofilskich Pell kierował watykańskim sekretariatem do spraw finansowych. Konserwatywny, lecz po anglosasku pragmatyczny, został mianowany kardynałem pod koniec pontyfikatu Jana Pawła II. Papież Franciszek powołał go do doradczej rady kardynałów. Zajął się porządkowaniem niejasnych finansów.
Na tym polu miał sukcesy, lecz także krytyków. W związku z tym krążyły plotki, że przeciwnicy reform postanowili go obezwładnić przy pomocy oskarżeń o molestowanie nieletnich.