Na pewno nie można powiedzieć, że Andrzej Duda spieszył się z gratulacjami dla nowego prezydenta USA po jego zwycięstwie wyborczym. Ale – po 43 dniach – w końcu je nadesłał. Przeczekał więc ogromną większość głów państw na świecie, która z pogratulowaniem Bidenowi nie zwlekała ani dnia. Oczywiście nie ma co przesadzać z nadawaniem szczególnego znaczenia błędom protokołu dyplomatycznego, Duda ma na koncie znacznie poważniejsze przewinienia. Świat więc się od tego nie zawali ani – miejmy nadzieję – stosunki polsko-amerykańskie nie ucierpią. Jednak to spóźnienie Dudy dowodzi istnienia dodatkowych wad całej tej nieszczęsnej prezydentury.
Duda w towarzystwie Putina
Ameryka jest bardzo ważnym sojusznikiem Polski i należy utrzymywać jak najlepsze stosunki z każdym jej kolejnym prezydentem, zwłaszcza że na jego wybór Polska nie ma żadnego wpływu. Przed wyborami, w ich trakcie, a już na pewno po wyborach nie można ujawniać własnych sympatii politycznych. Nie wolno nikogo sobie zrażać. Duda zapewne szczerze żałuje Trumpa, który tak mu pomógł, zapraszając do Białego Domu na cztery dni przed wyborami w Polsce. Ale takie spłacanie przysługi na nic Polsce się nie przyda – najwyżej Trump zaprosi kiedyś Dudę na partyjkę golfa na Florydę, chociaż i w to wątpię.
Z telegramem gratulacyjnym Duda znalazł się w szczególnym towarzystwie – Władimir Putin też wolał zamanifestować dystans. Dziennik „New York Times” tak to komentuje: „Długie spóźnienie ze złożeniem gratulacji – kiedy prezydent Trump odmawiał uznania wyniku wyborów – jest szeroko oceniane jako preludium do bardzo chłodnych stosunków między Kremlem a Białym Domem”.