Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

W tym sezonie Europa na nartach raczej nie pojeździ

Francuskie kurorty próbują się ratować, zachęcając turystów, by korzystali z biegówek. Francuskie kurorty próbują się ratować, zachęcając turystów, by korzystali z biegówek. Sadak Souici / Zuma Press / Forum
Włosi otworzyli kurorty i zamknęli. Francuzi sezon spisali na straty, a turystom polecają biegówki. Austriakom plany znów krzyżuje wirus. Dla narciarzy rok zaczął się niemrawo.

Tam, gdzie zaczynała się europejska walka z covid-19, od kilkunastu dni znów jest nerwowo. Rok temu w austriackim Bad Ischgl, jednym z najpopularniejszych kurortów narciarskich na kontynencie, było dramatycznie. Według oficjalnych danych, zanim wprowadzono pierwszy całkowity lockdown, wirusa złapało tam prawie tysiąc obywateli Austrii i niemal dwa razy tyle turystów z 45 krajów. Od tej pory na każdy wzrost zakażeń w Alpach reszta kontynentu patrzy z niepokojem.

Czytaj też: Jak się rodziła zimowa turystyka

Narty bez après-ski i w weekendy

I choć Tyrol znów jest ogniskiem zarazy – do tej pory stwierdzono tam ok. 300 przypadków wariantu wirusa z RPA – austriacki rząd na początku miesiąca zdecydował się poluźnić reżim sanitarny. Otworzył muzea, salony fryzjerskie, gabinety kosmetyczne, wpuścił dzieci z powrotem do szkół. Kanclerz Sebastian Kurz argumentował, że nie ma sensu utrzymywać drakońskich restrykcji, jeśli i tak przestrzega ich coraz mniej osób. Zdenerwował tym Niemcy, które w obawie przed wzrostem zakażeń zamknęły granicę z Tyrolem.

Kurz ma z Berlinem napięte relacje. Po raz pierwszy pogorszył je w grudniu, gdy wbrew rekomendacjom Angeli Merkel zdecydował się otworzyć stoki w Boże Narodzenie. Twierdził, że jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo przyjezdnym, a nie może dalej narażać gospodarki na straty.

Wtedy hasłem sezonu były „narty bez après-ski”. Czyli „tak” dla szusowania, „nie” dla hucznych imprez po odpięciu dwóch desek. Sukces był połowiczny, bo turyści wprawdzie przyjechali, ale zostawili znacznie mniej pieniędzy. Zwłaszcza że nieczynne były hotele. Kto chciał pojeździć, musiał przyjechać i wrócić tego samego dnia, nocować nielegalnie lub przespać się w aucie. Nie wszystkich to odstraszyło – w grudniu do Tyrolu przyjechało sporo... Niemców.

Czytaj też: Zakaz wjazdu, płatna kwarantanna. Covid blokuje Europę

Południowoafrykański wariant wirusa szerzy się jednak szybko, więc austriaccy politycy musieli zrobić krok wstecz. Zamknięte są stoki w St. Anton i Sölden. Administratorzy kurortów wyłączyli wyciągi, bo dopłacali do interesu. Turystów jest niewielu, a główną niedogodnością okazał się wymóg negatywnego wyniku testu na obecność SARS-CoV-2, nie starszego niż 48 godzin. Należało go pokazać przed każdym wejściem na stok, co wymuszało częste badania (i dodatkowe koszty) nawet w czasie tygodniowego pobytu.

Dlatego główne tyrolskie ośrodki nie przyjmują już turystów, a inne najpewniej pójdą ich śladem. Niektóre rozważają ponowne otwarcie, ale tylko w weekendy. Powrotu do normalności w tym sezonie nikt już nie oczekuje – restrykcje mają obowiązywać co najmniej do 1 marca.

Czytaj też: Zakazane Zakopane

Włochy stoków nie otworzą

Podobną mieszankę rozczarowania, wściekłości i bezsilności czuć po drugiej stronie Alp, we Włoszech. Tamtejsze stoki miały ruszyć w poniedziałek. Operatorzy wyciągów i tras przygotowywali kurorty, oczekując jeśli nie najazdu, to przynajmniej sporej liczby turystów. Ich wysiłek poszedł na marne, bo już 14 lutego nowy-stary minister zdrowia Roberto Speranza otwarcie sezonu przesunął co najmniej do 5 marca. Powód? Nawrót pandemii i wzrost przypadków wariantu brytyjskiego (stanowią 17,8 proc. nowych zakażeń). Dodatkowo Włosi wprowadzili obowiązkową kwarantannę dla osób wjeżdżających z Austrii.

Decyzja wywołała furię w branży turystycznej, która straty z ostatnich miesięcy szacuje na 10 mld euro. Brak turystów oznacza bankructwo dla kurortów i miast. Wprawdzie nowy szef rządu Mario Draghi obiecał już pomoc, ale z pewnością nie zrekompensuje to wszystkich deficytów. Niektóre ośrodki są tak zdesperowane, że otworzyły się mimo zakazu. Tak było m.in. w Craveggia w Piemoncie, gdzie w poniedziałek na stokach zameldowało się ponad 150 osób. Władze chcą ich za to surowo karać.

Czytaj też: Narodowa ruletka w Polsce. Państwo otwiera kasyna

Francuzi stawiają na biegówki

W lutym wciąż zamknięte są też francuskie stoki. Rząd nie zdecydował się ich otworzyć mimo wypadających właśnie ferii. Kurorty próbują się ratować i zachęcają, żeby przerzucać się na biegówki. Obłożenie tras do biegów narciarskich wzrosło w tym sezonie wyraźnie, a niektóre ośrodki po raz pierwszy widziały kolejki po bilety.

Strat to nie rekompensuje, zwłaszcza że biegać łatwiej w Pirenejach niż Alpach, a to właśnie z tych drugich gór pochodzi 89 proc. przychodów z narciarskiej turystyki. Podobnie jak w sąsiednich krajach Francuzi nie mają już specjalnych oczekiwań co do sezonu. Liczą na przetrwanie i odbicie za rok.

Otwarta pozostaje zaś Szwajcaria, ale tutaj zabójcze mogą się okazać ceny. To i tak zawsze było najdroższe z narciarskich miejsc, a teraz, przy braku możliwości korzystania ze stoków gdzie indziej, koszt kilkudniowej eskapady może wynieść – razem z noclegiem – nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych dla rodziny. Turystów z mniej zamożnych państw zapewne to zniechęci. Tegoroczny sezon pozostaje przezimować, korzystając najwyżej z lokalnej infrastruktury. A szkoda, bo zima na kontynencie jest w tym roku wyjątkowo piękna.

Czytaj też: Sezon narciarski w Europie. Co kraj, to inne restrykcje

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną