Do fascynującego, rzadko spotykanego we współczesnej dyplomacji widowiska doszło w Anchorage na Alasce podczas spotkania amerykańskiego sekretarza stanu Antony′ego Blinkena z chińskim ministrem spraw zagranicznych Yangiem Jiechi. Na jego początku, otwartym dla mediów, Blinken skrytykował Chiny za naruszanie liberalnego ładu międzynarodowego, którego Ameryka, jak zaznaczył, będzie bronić. Jako przykłady wykroczeń wymienił politykę w Hongkongu, Tajwanie, represje wobec Ujgurów w Sinciangu i ataki na amerykańskie systemy komputerowe.
Pyskówka dyplomatów w Anchorage
Szef chińskiej dyplomacji odpowiedział zgodnie z zasadą, że najlepszą obroną jest atak – tracicie czas, wtrącając się w nasze „wewnętrzne sprawy” (nawet Tajwan jest według Pekinu tylko częścią Chin), i w ogóle nas nie pouczajcie, bo sami łamiecie prawa człowieka, prześladując Afroamerykanów, poza tym „wielu ludzi w USA nie ma zaufania do demokracji”.
Blinken ripostował dzielnie, przyznając, że Ameryka „robi błędy” i jej demokracja przeżywa czasem „regres” – nie mógł przecież zaprzeczyć temu, co działo się ostatnio w USA – ale podkreślił, że kraj „stawia czoła wyzwaniom otwarcie, publicznie i transparentnie”, inaczej niż dyktatura monopartii w Chinach. I poradził swoim rozmówcom, by pochopnie nie odprawiali nad Ameryką pogrzebowych ceremonii. Wszystko odbywało się przed kamerami, bo Blinken specjalnie zatrzymał dziennikarzy, aby wysłuchali jego repliki. Ci słuchali słownej potyczki w osłupieniu, gdyż inauguracja dyplomatycznych rozmów w obecności mediów zwykle ogranicza się do wymiany mało znaczących, kurtuazyjnych oświadczeń.