Wracają żołnierze, wozy bojowe, okręty. Formalnie to koniec serii ćwiczeń i sprawdzianu gotowości bojowej – ulubionego narzędzia rosyjskiego resortu obrony, używanego w różnych celach. Gdy tytularny generał armii minister Siergiej Szojgu (nie jest wojskowym) dał w czwartek wojsku rozkaz powrotu do baz i rejonów stacjonowania, Europa odetchnęła z ulgą, wypatrując deeskalacji. Ale Ukraina ma świadomość, że nawet po wycofaniu części skoncentrowanych sił Rosja i tak zachowa u jej granic i na anektowanym Krymie zwiększony potencjał ofensywny. Więc choć ulga zapanowała i w Kijowie, cieszyć się za bardzo nie ma z czego. Widmo nowej wojny odsunęło się, ale nadal majaczy nad Kubaniem, regionem Rosji na wschód od Krymu i Morza Azowskiego.
Rosja mocna na wodzie
W sensie wojskowym koncentracja sił u granic Ukrainy (notabene nadal nie wiemy dokładnie, ile ich było) była dużej skali, ale w warunkach rosyjskich to rutynowy test gotowości jednostek, systemu przerzutu, wsparcia logistycznego i zaopatrzenia. Rosja sprawdzała więc nie tylko zdolności bojowe, ale niezwykle ważne dla powodzenia każdej operacji zaplecze. Jak się wydaje, zgromadziła siły zdolne do zajęcia kolejnego – pytanie, jak dużego i na jak długo – fragmentu terytorium Ukrainy, blokady Morza Azowskiego czy dokonania serii wypadów w celu udrożnienia i ubezpieczenia zablokowanego kanału Dniepr-Krym. W celu przemieszczenia na Krym Rosja wykorzystała nowe połączenie drogowo-kolejowe,