Świat

Polak i Rumun pogadali z Bidenem. Trochę o czym innym

Prezydenci Andrzej Duda i Klaus Iohannis w Bukareszcie Prezydenci Andrzej Duda i Klaus Iohannis w Bukareszcie Inquam Photos / Reuters / Forum
Joe Biden połączył się wirtualnie z prezydentami krajów wschodniej flanki NATO. Konferencja potwierdziła poparcie USA dla wielostronnej współpracy, ale odsłoniła też różnice perspektyw, czym ona ma być.

Na miesiąc przed szczytem NATO w Brukseli ożywiła się tzw. Bukaresztańska Dziewiątka – format rozmów i deklaracji krajów tworzących wschodnią flankę sojuszu, od Estonii po Bułgarię (bo faktycznej współpracy obronnej jest tam niewiele – poza tą prowadzoną po prostu w ramach NATO). W obliczu podwyższonego poczucia zagrożenia jeszcze latem 2014 r. kraje te wpadły na pomysł, by mówić jednym głosem – tak by był on silniejszy i by nie zagłuszyły go głosy tradycyjnie silniejszych, a mniej wystraszonych perspektywą wojny krajów zachodniej Europy.

Czytaj też: „Królowa Elżbieta” wypływa w świat. Sygnał dla Chin i Rosji

Ukryta rywalizacja Warszawy i Bukaresztu

Grupa, najpierw nieformalna, zawiązała trwalszą współpracę już po zmianie rządów w Polsce – z inicjatywy Andrzeja Dudy i Rumuna Klausa Iohannisa – na szczycie w Bukareszcie, gdzie przyjęła nazwę, skracaną do efektownego B9. Polityczne zrządzenie losu sprawiło, że obaj założyciele dziewiątki wygrali wybory na drugą kadencję, nadal pełnią urzędy i będą reprezentować swoje kraje jako szefowie delegacji na pierwszy szczyt NATO z udziałem nowego amerykańskiego prezydenta Joego Bidena 14 czerwca.

Tak się również złożyło, że Duda i Iohannis do tej pory nie dostali szansy bezpośredniej rozmowy z przywódcą najważniejszego sojusznika. Może i dobrze, że dzielą ten los – dla Warszawy i Bukaresztu fakt rozmowy któregoś z nich z Bidenem, przy braku kontaktu z tym drugim, byłby sygnałem preferencji w nieskrywanej, choć jeszcze nienagłaśnianej regionalnej rywalizacji. Rumunia – konkurent mniejszy, mniej zamożny i może nie tak ambitny jak Polska – równie silnie inwestowała w relacje z USA za Donalda Trumpa, masowo kupowała amerykańską broń i zabiegała o trwałą obecność amerykańskich wojsk.

Ugrała wiele na samym początku, bo Amerykanie jeszcze za Obamy to tam postanowili najpierw wybudować bazę obrony antyrakietowej – i działa już od dwóch lat w przeciwieństwie do wiecznie opóźnionego polskiego Redzikowa. Mają też w zanadrzu „potencjał” w postaci Morza Czarnego, bodaj najbardziej dziś zapalnego regionu w Europie, i bliskości atakowanej przez Rosję Ukrainy. Zdołali w NATO wynegocjować obecność międzynarodowych wojsk, a właśnie teraz przeżywają sojuszniczy „najazd” związany z ćwiczeniami Defender Europe 21. W zabiegach o względy Amerykanów Bukareszt przy tym był subtelniejszy od Warszawy i nie naraził się na niechętne spojrzenia Europejczyków.

Czytaj też: Czy grozi nam wojna atomowa?

100 dni bez telefonu z Waszyngtonu

Czy to z braku czasu, czy braku powodów, także negatywnych, by kontaktować się z krajami będącymi wiernymi sojusznikami Ameryki i korzystającymi z jej zbrojnej ochrony, ale nieodgrywającymi kluczowej roli dla amerykańskich interesów – doradcy Bidena do tej pory nie uznali za potrzebne podsunąć mu numer do którejś ze środkowoeuropejskich stolic, w tym Bukaresztu i Warszawy. O prostą niechęć samego Bidena trudno oskarżać, w grę może wchodzić najwyżej niezbyt subtelne okazywanie niezupełnego wsparcia dla polityki prowadzonej przez ten czy ów rząd – tu Warszawa na pewno ma w Waszyngtonie teczkę z wieloma zakreślonymi na czerwono rozdziałami.

Po ponad stu dniach prezydentury ten brak łączności stał się jednak dokuczliwy, również dlatego, że jest widoczny – zwłaszcza na tle wymuszonej okolicznościami, symbolicznej rozmowy Bidena z prezydentem Ukrainy. W regionie zakiełkował więc pomysł odwrotny: by spróbować umówić się na spotkanie z najważniejszym sojusznikiem w szerszym gronie, na spotkanie, którego tematyka byłaby jak najmniej kontrowersyjna i które dawałoby 100-proc. gwarancję sukcesu. Żeby za jednym zamachem pogodzić interesy wizerunkowe i strategiczne, zyskać poklask w swoich krajach, w regionie i poza nim, odnotować aktywność, przyciągnąć na chwilę uwagę, pokazać troskę o sprawy najważniejsze: bezpieczeństwa.

Plan był świetny i prawie w pełni się udał. B9 to idealne forum, choć tylko w ramach swoich ograniczeń. Ale może była to jedyna i dlatego najlepsza szansa, by amerykańskiego prezydenta skłonić w ogóle do kontaktu z grupą krajów leżących dalej na wschód niż jego główni zachodnioeuropejscy partnerzy. Zadanie wykonane zostało po obu stronach i to może na dłuższy czas im obu wystarczyć.

Czytaj też: Atomowy straszak Putina. Czy Rosja go użyje?

Biały Dom o rządach prawa

Bidena, zdaje się, nie za wiele to spotkanie online kosztowało, a jego rezultaty pokazały, że nie całkiem się ze swoimi rozmówcami dogadał. Krótki oficjalny komunikat na stronach Białego Domu podkreśla, że amerykański prezydent chce współpracować z liderami regionów bałtyckiego i czarnomorskiego w wielu obszarach: zdrowia, klimatu, energii i odbudowy gospodarczej. Niestety – dla Andrzeja Dudy – tekst podkreśla też znaczenie wzmacniania instytucji demokratycznych i rządów prawa. W tym sensie przesłanie Białego Domu pokrzyżowało nieco plany liderów wschodniej flanki, którzy woleliby skupić się wyłącznie na obronnym wymiarze współpracy z USA, bo tu wszystko wygląda świetnie.

Dlatego główni bohaterowie szczytu, prezydenci Rumunii i Polski, woleli przytaczać kilka wygłoszonych przez Amerykanina okrągłych zdań o potrzebie wzmocnienia transatlantyckiego partnerstwa, które każdy z uczestników spotkania mógł interpretować po swojemu, ale wszyscy się z nich ucieszyli. „Zainteresowanie naszym spotkaniem prezydenta Stanów Zjednoczonych, sojusznika, głównodowodzącego największej armii, jasno pokazuje, że więź euroatlantycka jest bardzo żywa, także w aspekcie wschodniej flanki” – mówił Andrzej Duda, opisując udział i przesłanie Bidena po swojemu, bo jego zdaniem „można je uznać za widomy znak zainteresowania USA naszą częścią Europy i naszym bezpieczeństwem”. Prezydent USA miał podkreślić wagę art. 5 traktatu waszyngtońskiego – o wspólnej obronie – i fakt stacjonowania wojsk USA na wschodniej flance NATO.

Duda uznał zresztą – co wcześniej przyznawał niechętnie, zapatrzony w perspektywę dealu z Trumpem – że to poprzednia demokratyczna administracja Obamy wysłała wojska amerykańskie na wschód po rosyjskiej agresji na Ukrainę. Podkreślił zarazem, że stało się to w wyniku ustaleń szczytu NATO w Warszawie i lobbingu bukaresztańskiej dziewiątki, choć akurat Waszyngton bez entuzjazmu patrzył wówczas na „klub sojuszników w sojuszu”. Dzisiaj punkt widzenia Ameryki się zmienia, każda inicjatywa rodząca szansę na wzięcie przez Europę – czy jej wschodni region – większej odpowiedzialności za własną obronę jest mile widziana. Uczestnicy szczytu B9 jakby czytali w myślach Bidena, a może mieli jakąś podpowiedź, jak sformułować końcowy komunikat. Konkretów, jeśli chodzi o jakieś wspólne działania, w nim nie ma, ale dziś najwyraźniej nie o nie chodziło.

Czytaj też: Putin cofnął się z ukraińskich granic. Ale czy przegrał?

Piękny obrazek, ale wycinkowy

Jedność, solidarność, siła, otwarte drzwi, nowa koncepcja strategiczna sojuszu, kwestia Chin – wszystko to hasła pojemne, ale i przyjemne, tak jak zobowiązanie, by „silne NATO uczynić jeszcze silniejszym”. Surowy ton pobrzmiewa w przywołaniu wszystkich występków Rosji, łącznie z niedawną eskalacją u granic Ukrainy i odkrytą przez Czechów akcją terrorystyczną sprzed siedmiu lat. Ważne i warte odnotowania jest podtrzymanie zobowiązania do wydatków obronnych ustalonych na szczycie w Walii – bo jeszcze nie wszyscy na wschodniej flance je spełniają, nie mówiąc o zachodnich sąsiadach. W 13 punktach przywódcy dziewiątki starali się odnieść do praktycznie każdego z tematów wewnętrznej debaty w NATO, zabrakło tylko miejsca na zmiany klimatu.

Rumuńscy gospodarze byli w tej szczęśliwej sytuacji, że mogli pokazać NATO w akcji – na ich terytorium rozwija się właśnie największe tegoroczne ćwiczenie wojsk amerykańskich w Europie (wraz z sojusznikami). Polski gość mógł z dumą podkreślać nasz udział w tym przedsięwzięciu – kilka godzin przed przylotem prezydenta na jednym z lotnisk desantowali się polscy spadochroniarze z Krakowa.

Dla Dudy to najlepszy dowód, że nie tylko czuwamy i rozmawiamy, przestrzegamy i postulujemy, ale współdziałamy i poświęcamy się dla wspólnego sojuszniczego bezpieczeństwa – i trudno takiej argumentacji odmówić sensu. W dodatku robimy to nie tylko przy okazji jednorazowych ćwiczeń. Rumuńscy żołnierze są w misji NATO w Polsce, Polacy – nawet w większej liczbie – stacjonują w Craiovej. Wszystko to tworzy obraz doskonałej współpracy. Nawet rzeczywisty, z tym że wycinkowy.

Czytaj też: Ukraina stawia na NATO w grze z Rosją. Obudzi Zachód?

Czego zabrakło?

Bukaresztańska dziewiątka nie jest bowiem w stanie pięknymi słowami zasłonić luk w swoich militarnych zdolnościach. Nie jest w stanie też abstrahować w relacjach z Ameryką – zwłaszcza pod rządami Bidena – od politycznego wymiaru NATO jako sojuszu „myślących i działających podobnie”, również na niwie polityki krajowej. Państwa wschodniej flanki to bowiem w ogólnym ujęciu „konsumenci” systemu sojuszniczego bezpieczeństwa, w mniejszym stopniu „producenci”, w dodatku cierpiący czasem na deficyty demokracji, przynajmniej w ocenie ekipy rządzącej dziś w Waszyngtonie.

Nawet najsilniejsze militarnie i najbogatsze kraje regionu, jak Polska i Rumunia, nie są w stanie być skutecznymi gwarantami dla siebie wzajemnie, nie mówiąc o trwałym wsparciu bardziej odległych sąsiadów. Nie mają silnych flot wojennych, są niemal pozbawione transportowego lotnictwa, ich środki rozpoznania i uderzania są bardzo ograniczone mimo godnych podziwu inwestycji w ostatnich latach. Niedawno opublikowane dane świetnie pokazują dysproporcję – sama Polska wydaje aż 40 proc. całego regionalnego budżetu obronnego, a trudno powiedzieć, by Wojsko Polskie już było regionalną potęgą i mogło podjąć się samodzielnie obrony słabszych.

Dlatego świetnie, że w regionie znowu pokazują się Amerykanie i organizują ćwiczenia Defender na czarnomorskim teatrze, przedzierając się przez niełatwe logistycznie Bałkany i wychodząc poza strefę komfortu w niemieckich bazach. Doskonale, że są przy tym w stanie zgrać się z częścią europejskich sojuszników, a wschodnią flankę wykorzystać jako dostępne poligony. Jednak warto cały czas pamiętać, że choć amerykańscy spadochroniarze mogą wylądować w dowolnym punkcie Europy po kilkunastu godzinach od wydania rozkazu, to przerzut ciężkich dywizji – niezbędnych w razie konfliktu – zajmuje tygodnie, jeśli nie miesiące. Tych dywizji w Europie Stany nie mają i raczej mieć nie będą, to Europa musi je mieć dla własnej obrony.

Dobre chęci małych, słabych i niebogatych krajów tworzących większą część dziewiątki nie wystarczą – liderzy regionu muszą angażować zachodnioeuropejskie potęgi, a współpraca musi biec nie tylko z góry na dół wschodniej flanki, ale przede wszystkim z zachodu na wschód całego kontynentu. Tego wymiaru jedności w deklaracjach B9 zabrakło najbardziej.

Czytaj też: USA kontra Niedźwiedź. Biden układa się z Rosją

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Śledztwo „Polityki”. Białoruska opozycjonistka nagle zniknęła. Badamy kolejne tropy

Anżelika Mielnikawa, ważna białoruska opozycjonistka, obywatelka Polski, zaginęła. W lutym poleciała do Londynu. Tam ślad się urwał. Udało nam się ustalić, co stało się dalej.

Paweł Reszka, Timur Olevsky, Evgenia Tamarchenko
06.05.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną