Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Co Biden zobaczy w oczach Putina? Namawiają go na reset

Prezydent USA Joe Biden Prezydent USA Joe Biden US Secretary of Defense / Lisa Ferdinando / Flickr CC by SA
Czy Joe Biden mógłby poświęcić strategiczną obronę antyrakietową w imię niepewnej stabilności z Rosją? Właśnie pojawił się apel 63 wpływowych Amerykanów o zdecydowany reset w stosunkach z krajem Władimira Putina.

W najbliższych dniach nastąpi kumulacja „szczytów”: G7, NATO, USA–Unia, USA–Rosja. Największe emocje budzi ten ostatni, czyli spotkanie Joego Bidena z Władimirem Putinem. Część establishmentu podpowiada prezydentowi USA głęboki reset w stylu Obamy.

To byłby reset tak głęboki, że jego idea szokuje: według autorów opublikowanej ostatnio propozycji Biden miałby zaoferować Putinowi zawieszenie prac nad amerykańską strategiczną obroną antyrakietową, żeby w zamian osiągnąć strategiczne porozumienie o stabilności. Piętnują oni zarówno naziemne instalacje antyrakietowe GMD, wskazując na ogromne koszty ich budowy i trudności techniczne, jak i morską, mobilną część systemu z wyrzutniami antyrakiet SM-3 na niszczycielach US Navy.

Czytaj też: Kłótnia amerykańskich generałów o superbroń

Zbyt dobry system drażni Rosjan

Motywy? O ile GMD – ich zdaniem – to inwestycja chybiona i pożerająca miliardy dolarów, o tyle morski system Aegis jest... za dobry. Jak pokazał niedawny test, pociski najnowszej generacji są w stanie strącać międzykontynentalne rakiety balistyczne. To ucieszyło marynarzy i dowódców w Pentagonie, jednak zdenerwowało „rozbrojeniowców”. Żądają zamrożenia Aegisa, bo niepewna skuteczności swoich rakiet Rosja będzie wtedy budować ich jeszcze więcej. A zwolennicy strategicznego dialogu z Rosją chcą nałożyć limit na liczbę pocisków przechwytujących i wstrzymać budowę okrętów-nosicieli.

Opublikowany dokument to apel o cofnięcie się znad skraju nowego wyścigu zbrojeń na rzekomo bardziej przewidywalny teren świadomego rozbrojenia i relatywnej stabilizacji. Sprawa dotyczy nie tylko Rosji, mówi się też o Chinach, lecz w kontekście obrony antyrakietowej i międzykontynentalnych pocisków strategicznych liczy się Moskwa. Chiny mają taką broń, ale niewiele – dużo większy nacisk kładą na systemy rakietowe pośredniego i średniego zasięgu, zagrażające wysuniętym bazom Ameryki i jej lotniskowcom, ale nie samemu kontynentalnemu terytorium USA. W dodatku ChRL przyjęła doktrynę nieużywania broni nuklearnej jako pierwsza, czego nie sposób oczywiście zweryfikować bez kryzysu, ale jest to pewnego rodzaju polisa dla reszty świata podpisana przez chińskich komunistów. Tak więc apel w kontekście zbliżających się rozmów ma przede wszystkim wpłynąć na agendę spotkania Biden–Putin.

Czytaj też: Wyścig zbrojeń ruszył z kopyta

Kto pisze do Bidena?

Pod apelem widnieją podpisy 63 osób związanych z bezpieczeństwem narodowym USA: byłych parlamentarzystów, doradców Białego Domu, dyplomatów, wojskowych i naukowców. Środowiska lobbingu politycznego z reguły uaktywniają się przed ważnymi szczytami, spotkaniami wielostronnymi, rocznicami przyciągającymi uwagę mediów i opinii publicznej. Przez wywiady, artykuły, listy otwarte czy inne apele próbują zwrócić uwagę na problem lub wywrzeć presję na przywódców. To w USA (w Europie także) naturalny element dyskursu publicznego, który może być skuteczny.

Nazwiska i polityczna afiliacja autorów najnowszej antyrakietowej propozycji świadczą jednak o tym, że koncepcja resetu jest szczególnie żywa w demokratycznej części waszyngtońskiego establishmentu, mającej powiązania, a zapewne także wpływy w administracji Bidena. Podpisali się m.in. były sekretarz obrony William Perry, senatorowie weterani Tom Daschle i Tom Harkin, były zastępca sekretarza stanu do spraw kontroli zbrojeń Thomas Countryman, a przede wszystkim znany z prezydentury Obamy jego najbliższy doradca Ben Rhodes.

Sygnatariusze zgromadzili się pod auspicjami Council for a Livable World, organizacji założonej przez legendarnego fizyka Leo Szilarda, współpracownika Alberta Einsteina, odkrywcy mechanizmu reakcji łańcuchowej. Szilard, jak wielu uczonych z pokolenia twórców podstaw broni jądrowej, stał się później jej zagorzałym przeciwnikiem, a organizacja za cel stawia sobie ograniczenie zbrojeń nuklearnych. Wśród osiągnięć wymienia wspieranie traktatów o ograniczeniu zbrojeń strategicznych START i New START, innych porozumień o kontroli i redukcji zbrojeń oraz zabiegi na rzecz ograniczenia amerykańskich inicjatyw obronnych, które mogłyby zaburzać strategiczną równowagę.

Były dowódca wojsk USA w Europie: Rosja jest groźna

Co mówił Biden 20 lat temu

Dlaczego jednak grono atomowych „rozbrojeniowców” zajmuje się też obroną antyrakietową? Bo rozwój strategicznych rakiet jądrowych i systemów antyrakietowych, pozwalających przynajmniej zredukować zagrożenie atakiem balistycznym, są od dekad wiązane w jedno zagadnienie polityczno-strategiczne. Oba mocarstwa starały się w drugiej połowie XX w. umówić, by z jednej strony redukować i wyrównywać ilość głowic strategicznych, a z drugiej ograniczać systemy antybalistyczne, by osiągnięta w pierwszym obszarze równowaga nie została zburzona. Na tej podstawie w 1972 r. podpisano traktat ABM, który ograniczył strategiczne instalacje antyrakietowe w USA oraz ZSRR do jednej, a liczbę pocisków przechwytujących do 100. Traktat przetrwał reaganowską próbę wyniesienia obrony antyrakietowej na orbitę okołoziemską, ale został wypowiedziany przez Stany po zamachach z 11 września 2001 r. Prezydent George W. Bush miał plany rozbudowy obrony antyrakietowej, uzasadniając to obawami przed atakiem z Iranu i Korei Północnej.

Council for a Livable World przypomina, że ówczesny senator Joe Biden tak krytykował Busha: „Czy naprawdę jesteśmy gotowi na nowy wyścig zbrojeń w niebezpiecznym świecie? Bo nie miejmy złudzeń, że budując taki system antyrakietowy, robimy to”. Warto przypomnieć także, jak Barack Obama unieważnił plany postawienia elementów strategicznej „tarczy antyrakietowej” w Polsce i Czechach na fali nadziei na długofalowe porozumienie z Rosją. W zamian zaproponował zredukowaną opcję, ale bardziej chroniącą państwa NATO, choć i tak wywołującą później sprzeciw Moskwy.

Obama ogłosił swoje decyzje 17 września 2009 r., co zostało mu zapamiętane, zwłaszcza że w 2008 r. Rosja już pokazywała swoją odrodzoną przez Putina agresywną naturę. Zestawienie tych faktów z nowym apelem o reset sugeruje, że w 2021 r. historia zatacza koło. 46. prezydent USA powtarza, że choć ma do Putina wiele zastrzeżeń, szuka strategicznej stabilności w relacjach z Rosją, a sprawa kontroli i ograniczenia zbrojeń ma być jedną z inicjatyw do omówienia. Czyżby list podpowiadający zatrzymanie nowej antyrakietowej tarczy miał przygotować grunt pod ustalenia polityczne?

Zapowiedziany na 16 czerwca szczyt Biden–Putin w Genewie bywa w publicystyce porównywany do szczytu Eisenhower–Chruszczow w 1955 r. Tamto spotkanie było pierwszym po dekadzie od zakończenia wojny szczytem w formacie wielkiej czwórki (ZSRR, USA, Wielka Brytania i Francja). W Europie zapadła już żelazna kurtyna, Berlin był podzielony (jeszcze nie murem), a oba bloki zaczynały globalną konfrontację, posiadając nie tylko broń jądrową, ale też znacznie potężniejsze narzędzie zniszczenia – bombę wodorową. Prezydent Eisenhower, chcąc przełamać opór sowietów w rozmowach, zdecydował się na bezprecedensowy krok: możliwość wglądu z powietrza w amerykańskie instalacje i arsenały na zasadzie wzajemności. Był to pierwszy pomysł zawierający koncepcję „otwartego nieba”, zrealizowaną dopiero kilkadziesiąt lat później. „Ike oferuje czerwonym wymianę danych o broni” – krzyczał tytuł amerykańskiej kroniki filmowej, ale sowieci propozycję odrzucili.

Szczyt w Genewie przeszedł do historii jako pierwszy, na którym sprawy rozbrojenia w ogóle znalazły się w centrum. Późniejsza, nieco może nazbyt romantyczna, interpretacja zimnowojennej historii doszukiwała się w kroku Eisenhowera humanizmu, dostrzeżenia w ideologicznych przeciwnikach ludzi, próby opanowania liczonego w megatonach termojądrowego szaleństwa. Wymiar praktyczny opierał się jednak na świadomości bezsensu dalszego wyścigu zbrojeń, których już ówcześnie posiadana ilość wystarczyła do anihilacji przeciwnika. Jeśli jakieś analogie są dziś uprawnione, to głównie w kwestii ograniczania kosztów rywalizacji technologicznej.

Jest jeszcze opcja, że zaglądając w oczy Putina, Biden chciałby znaleźć w nich krztynę humanizmu, choć kilka miesięcy temu nie zaprzeczył, że rosyjskiego prezydenta można nazwać mordercą. Ale przecież ten sam Biden powtarzał, że Nord Stream II to zły projekt, by niedawno stwierdzić, że i tak był na ukończeniu, a ewentualne sankcje naraziłyby relacje USA z kluczowymi sojusznikami w Europie (z Niemcami). Amerykańskie racje strategiczne wyglądają inaczej, niż chcielibyśmy to widzieć z Warszawy. Złudzenia bywają bolesne.

Czytaj też: Czy grozi nam wojna atomowa?

Rosja testuje USA

Rosja w ścisłym sensie nie jest strategicznym zagrożeniem dla USA, jeśli wykluczyć dość mało prawdopodobny scenariusz ataku zbrojnego lub innej katastrofalnej w skutkach agresji na Amerykę. Bo to, że agresje mniejszego kalibru się zdarzają i uchodzą Moskwie w miarę na sucho – widać. Ataki hakerskie na instytucje polityczne i partie, ingerencja w wybory, niedawne zakłócenie rurociągu pozostają bez odpowiedzi Waszyngtonu – mimo jej zapowiedzi. Rosja testuje Bidena i jak na razie wygrywa w tym sensie, że nie doświadcza żadnej bolesnej retorsji.

Również rosyjskie agresywne poczynania w jej otoczeniu nie stanowią dla USA Bidena sygnału alarmowego tak głośnego jak dla bezpośrednich sąsiadów Rosji. Owszem, w sprawie Ukrainy nastąpiła reakcja dyplomatyczna, a na niwie wojskowej Stany robią swoje. Ale Putin musiałby wprost zaatakować jakiś kraj NATO, by Amerykanie odpowiedzieli – choć i tak nie ma pewności, że przybrałoby to postać wojny. Artykuł 5. traktatu waszyngtońskiego nie determinuje odpowiedzi zbrojnej na atak wobec kraju członkowskiego sojuszu (choć tak jest rozumiany). Zaatakowana w 2001 r. Ameryka nie skorzystała z mechanizmu sojuszniczego, wolała „koalicję chętnych” (większą od NATO, ale nierodzącą zobowiązania do wzajemności). Ameryka za rządów Donalda Trumpa pokazała, że konsultacje z sojusznikami nie są warunkiem wstępnym decyzji strategicznych, jaką było choćby zerwanie traktatu INF, ograniczającego zasięg pocisków rakietowych, czy wyjście z porozumienia ws. programu atomowego Iranu. Ameryka Bidena teoretycznie mogłaby zrobić coś podobnego, o ile uzna, że w jej interesie jest odbudowa relacji z Rosją. Bo czy w polityce międzynarodowej obowiązuje zasada niewchodzenia ponownie do tej samej rzeki?

Z drugiej strony Joe Biden jako wiceprezydent widział dokładnie, że reset z Rosją był złudny i wręcz szkodliwy, gdyż na kolejne kilka lat uśpił czujność Zachodu wobec zamiarów Putina, jasno pokazanych w Gruzji. Przebudzenie z letargu na wiosnę 2014 r. było bolesne. Gdyby USA, NATO i Europa wdrożyły odpowiednią politykę kilka lat wcześniej, aneksję Krymu i agresję na wschodnią Ukrainę można by Rosji bardzo utrudnić, jeśli nie powstrzymać. To jednak była agresja odległa od Ameryki, tam, gdzie ma ona relatywnie niewiele istotnych interesów. Uderzenie sterowanych z Kremla cyberprzestępców w Partię Demokratyczną w czasie kampanii z 2016 r. było już ciosem w system wyborczy USA, w kolegów i przyjaciół Bidena. Nawet jeśli ingerencja nie przesądziła o ich wyniku, uświadomiła amerykańskiemu establishmentowi, że Rosja prowadzi wojnę hybrydową także przeciwko Stanom.

Był to moment, po którym większość Kongresu, po obu stronach politycznego podziału, zaczęła na serio wspierać wzmocnienie NATO, odbudowę wojskowego potencjału USA w Europie Wschodniej, sankcje przeciwko Rosji. Efekty tego podejścia widzimy w Polsce – wojska amerykańskie w ramach wielonarodowych sił NATO i pod auspicjami operacji Atlantic Resolve, ogromne ćwiczenia powtarzane rok do roku, umocnienie ochrony zachodnich wartości przed destabilizacją ze Wschodu.

Czytaj też: Europa ściga się po F-35. Wszyscy robią to inaczej niż Polska

Redzikowo i Deveselu na celowniku Moskwy

Obrona antyrakietowa wpisuje się w tę mozaikę. W 2016 r. uruchomiono bazę w Rumunii, budowa drugiej w Polsce po trzech latach opóźnienia zmierza do końca, okręty z wyrzutniami stacjonują w Hiszpanii i mogą służyć za mobilne bazy antyrakietowe – a cały system działa pod parasolem NATO. Rosja widzi w nim podwójne zagrożenie: po pierwsze, jako system potencjalnie zmniejszający jej zdolności ofensywne, po drugie, umożliwiający wykonanie uderzeń (jeśli zamiast rakiet przechwytujących SM-3 w pionowych silosach umieszczono by pociski ofensywne typu Tomahawk).

Zapewnienia NATO i USA, że nie mają takich intencji, że system Aegis Ashore służy celom obronnym, nie są w Moskwie przyjmowane za wiarygodne. Polskie Redzikowo i rumuńskie Deveselu są na celowniku nie tylko politycznie – Rosja w zasadzie otwarcie deklaruje atak na te bazy w pierwszych chwilach ewentualnego konfliktu zbrojnego z NATO.

Dlatego położenie go na stole negocjacyjnym jako karty przetargowej tej części obrony antyrakietowej wydaje się w tym momencie relacji amerykańsko-rosyjskich niewyobrażalne. Byłoby równoznaczne z kapitulacją wobec Kremla. Równie kontrowersyjne byłoby osłabienie i tak szczątkowej osłony antyrakietowej amerykańskiego kontynentu. W USA działają tylko dwie bazy naziemnych wyrzutni: w Kalifornii i na Alasce. Od lat dyskutowana trzecia baza na wschodnim wybrzeżu nigdy nie wyszła poza teoretyczne przymiarki. Fakt, że projekt jest ogromnie kosztowny i technicznie trudny do realizacji. Poza tym w Kongresie poparcie dla obrony antyrakietowej jest silne i mało kto, poza lewicującymi demokratami, byłby za jej zamrożeniem. Odwrotnie, Biden jest pod presją, by wreszcie pokazać ową stanowczość wobec Rosji, o której tak dużo swego czasu mówił, a z czego do tej pory niewiele wynika.

Gambit w postaci poświęcenia obrony antyrakietowej za cenę jakiegoś porozumienia, którego trwałości nikt nie jest w stanie zagwarantować, mógłby oznaczać wystawienie się na rosyjski szach-mat.

Czytaj też: Amerykanie inwestują w bomby i nowe pociski

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną