Świat

Wojna PiS z UE może być jeszcze droższa. Bruksela ma gotowe kolejne ruchy

Rząd Mateusza Morawieckiego bardzo liczy na pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy. Ich przyblokowanie to bardzo mocny polityczny sygnał Brukseli. Rząd Mateusza Morawieckiego bardzo liczy na pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy. Ich przyblokowanie to bardzo mocny polityczny sygnał Brukseli. Kancelaria Prezesa RM
Przyblokowanie KPO to mocny polityczny sygnał z Brukseli. Polska przez „bunt” przeciw prymatowi unijnego prawa bardzo zawęziła pole rokowań i ustępstw Komisji w kwestii praworządności, choć wcześniej była ona skłonna na wiele spraw przymknąć oko.

Kiedy Bruksela odblokuje polski postpandemiczny Krajowy Plan Odbudowy (KPO), na którym PiS chce oprzeć najbliższe lata swojej władzy? Opóźnienie spowodowane sporem wokół TSUE w dziedzinie sądownictwa już teraz odsuwa na jesień pierwszą zaliczkową wypłatę. A Komisja przygotowana jest na kolejne kroki.

Czytaj też: KPO. Ani konsultacji, ani strategii

Wojna PiS z KE i pieniądze, na które liczy rząd Morawieckiego

Komisja Europejska na razie nie podaje, czy i o ile zaproponuje rządowi Mateusza Morawieckiego formalne wydłużenie oceny KPO, choć termin na jego uzgodnienie między Warszawą a Komisją minął już 1 sierpnia. W przypadku Węgier taki stan zawieszenia trwał aż kilkanaście dni – w końcu padła oficjalna deklaracja wiceprzewodniczącego Komisji Valdisa Dombrovskisa, że okres oceny i finalnych rokowań co do kształtu węgierskiego KPO powinien być wydłużony aż do końca września.

Przypomnijmy: uzgodnione z Komisją Europejską krajowe plany odbudowy muszą być jeszcze ostatecznie zatwierdzone przez unijnych ministrów w Radzie UE, a następnie dany rząd podpisuje stosowne umowy z KE i zaliczkowo dostaje wypłatę do 13 proc. KPO.

Rząd Morawieckiego pierwotnie miał nadzieję, że zatwierdzanie KPO zostanie sfinalizowane w lipcu, co pozwoliłoby na pierwszą wypłatę funduszy już w sierpniu. Jednak dotychczasowe opóźnienie plus wakacyjne spowolnienie pracy instytucji UE oznacza, że zaliczka przesuwa się co najmniej na późny październik, listopad, a może dopiero grudzień.

Polski KPO był zasadniczo wynegocjowany w połowie lipca, ale końcowe przygotowania do zatwierdzenia go przez Komisję (i do związanej z tym podróży szefowej KE Ursuli von der Leyen do Warszawy) włożono do zamrażarki po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej, który uderzył w nadrzędność prawa UE w dziedzinie wymiaru sprawiedliwości, oraz po odmrożeniu Izby Dyscyplinarnej wbrew kolejnej decyzji TSUE o środku tymczasowym nakazującym zawieszenie jej wszelkich działań wobec sędziów. Nad relacjami między Brukselą a Warszawą dodatkowo zaciążyła zapowiedź – teraz odsuniętego na koniec sierpnia – kolejnego orzeczenia TK Przyłębskiej uderzającego w TSUE (tym razem na wniosek samego Morawieckiego).

Czytaj też: Jak UE będzie strzec miliardów z Funduszu Odbudowy

Pozory „normalizacji”, mocny sygnał ostrzegawczy Brukseli

Planowana dużo wcześniej wizyta Morawieckiego u von der Leyen w Brukseli z 13 lipca wyglądała wprawdzie jak kolejna oznaka „normalizacji”, bo rozmowa dotyczyła głównie Zielonego Ładu. Ale okazało się, że był to po części rezultat opóźnień, z jakimi na szczyty Komisji docierała wiedza o wadze spraw toczących się m.in. na wniosek Morawieckiego przed Trybunałem Przyłębskiej.

W tej chwili trudno sobie wyobrazić, by decyzja o zielonym świetle dla polskiego planu odbudowy mogła się przeciągnąć aż poza jesień. Mimo to już dotychczasowe przyblokowanie KPO to – zwłaszcza jak na obecny, zwykle bardzo umiarkowany styl Komisji – mocny polityczny sygnał ostrzegawczy. Stanowi też zapowiedź, że copółroczne oceny realizacji KPO przy uwalnianiu kolejnych transz (aż do 2026 r.) nie będą łatwe dla rządu.

Polska za sprawą swego „buntu” przeciw prymatowi prawa unijnego bardzo mocno zawęziła pole rokowań i ustępstw Komisji w kwestii praworządności, choć wcześniej Bruksela – także w kontekście projektu KPO – była skłonna na wiele spraw przymknąć oko. W rezultacie KE już 19 lipca wstępnie zdecydowała o tygodniowym ultimatum dla władz Polski („podporządkujcie się decyzji TSUE w sprawie sądownictwa albo będziemy wnioskować o kary finansowe”), które dopiero po telefonie premiera Morawieckiego do von der Leyen komisarze wydłużyli do blisko czterech tygodni, czyli właśnie do 16 sierpnia. Z losami tego ultimatum wiąże się tempo zatwierdzania KPO.

Czytaj też: Niewiarygodni i podejrzani. W co Morawiecki gra z UE?

Co musi zrobić Polska? Jak zareaguje Komisja Europejska?

Bruksela oczekuje, że rząd Morawieckiego w piśmie wysłanym do Brukseli do 16 sierpnia będzie mógł potwierdzić, że Izba Dyscyplinarna jest ponownie zamrożona (wraz z kluczowymi elementami ustawy kagańcowej, czego też dotyczy ostatnia decyzja zabezpieczająca TSUE) i trwają konkretne – na pewno znacznie wykraczające poza apele i wezwania – przygotowania do wdrożenia lipcowego wyroku TSUE uznającego system dyscyplinarny dla sędziów za sprzeczny z prawem UE. Spełnienie tych warunków zapewne poprawi atmosferę, a tym samym otworzy drogę do odmrożenia KPO.

A jeśli takie pismo nie nadejdzie? Służby prawne Komisji mają już przygotowany wniosek o wzmocnienie środka tymczasowego za pomocą kary finansowej. Jego rozpatrzenie przez TSUE może zająć od kilkunastu dni do kilku tygodni, a unijny Trybunał Sprawiedliwości nie byłby w tej kwestii ograniczony żadnymi widełkami. Ponadto Komisja jest już technicznie przygotowana do wszczęcia znacznie bardziej czasochłonnego tzw. postępowania przeciwnaruszeniowego za sabotowanie wyroku o systemie dyscyplinarnym, czego finałem byłaby kolejna skarga do TSUE z wnioskiem o karę finansową.

Ale co z polskim KPO? Niewykluczone, że w samej Komisji Europejskiej bądź w Radzie UE pojawiłyby się postulaty, by wpisać do niego nowe elementy (zwłaszcza w dziale o kontroli i audycie) zabezpieczające należyte gospodarowanie funduszami w warunkach sporu o pojmowanie prymatu prawa Unii w kwestii sądownictwa.

Czytaj też: Sztuka dzielenia. Rząd PiS daje swoim samorządom

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną