Co prawda obserwowaliśmy już taką koncentrację wojsk w kwietniu i nic się nie stało, ale chyba o to właśnie chodziło, żeby uśpić czujność Ukrainy, a przede wszystkim Zachodu i NATO. Co się jednak faktycznie zdarzy, to wie jedynie Władimir Putin. Siły rozmieszczone na granicach są dość imponujące, o czym szczegółowo donosi ukraińska prasa. Oto co w niej odnalazłem.
Dlaczego nie wracają na Syberię?
Oficjalnie NATO mówi o 70 tys. rosyjskich wojsk na granicy z Ukrainą, a źródła ukraińskie oceniają je na 90 tys. Sprzeczności może tu nie być, bo wszystko zależy od tego, jak się liczy, czyli co rozumiemy przez „granicę z Ukrainą”.
Według ukraińskich źródeł przy granicy z Białorusią stoi 1. Gwardyjska Armia Pancerna z Zachodniego Okręgu Wojskowego, potężne zgrupowanie z nowoczesnym sprzętem. Jego główną siłą jest słynna 4. Kantemirowska Dywizja Pancerna Gwardii z czołgami T-80U, których obecność w tym rejonie potwierdzają zachodnie obserwacje. Prócz tego w skład armii wchodzi 2. Tamańska Dywizja Zmechanizowana Gwardii. Obie jednostki znamy z dorocznych parad na pl. Czerwonym, gdzie wystawiają swoje reprezentacyjne oddziały, najlepsze w całej Rosji. Zestaw uzupełnia 6. Częstochowska Brygada Pancerna i 27. Sewastopolska Brygada Zmechanizowana Gwardii. A także brygady artylerii, brygady przeciwlotnicze, pułki saperskie...
Na tyłach armii, w rejonie Jelni, czyli ok. 250 km od granicy z Ukrainą, biwakuje 41. Armia Ogólnowojskowa z Nowosybirska (Centralny OW), która brała udział w ćwiczeniach Zapad ze swoimi trzema brygadami zmechanizowanymi. To dość daleko od granicy i dlatego Zachód jej nie liczy – to te 20 tys. żołnierzy różnicy. Dlaczego jej jednak nie uwzględnić? Bo co robi pod Jelnią, dlaczego nie wraca do siebie, na Syberię?
Z kolei w rejonie Brańska, Kurska i Biełgorodu stoi 20. Gwardyjska Armia Ogólnowojskowa, która w czasie pokoju ma dowództwo w Woroneżu. Są w jej składzie dwie dobrze wyposażone dywizje zmechanizowane (DZ), 3. Wiślańska DZ oraz 144. Jelnińska DZ Gwardii, a także liczna artyleria, wojska przeciwlotnicze, saperzy itd. Dalej na południe, w rejonie Rostowa, Rosjanie utrzymują w gotowości 8. Gwardyjską Armię Ogólnowojskową z Nowoczerkaska. Są w jej składzie 150. Idrycko-Berlińska DZ oraz 20. Przykarpacko-Berlińska Brygada Zmechanizowana Gwardii (no i oczywiście artyleria itd.).
Na samym Krymie stacjonuje na stałe 22. Korpus Armijny z dwoma brygadami zmechanizowanymi (obrony wybrzeża) i cała dość spora Flota Czarnomorska Rosji, wielokrotnie silniejsza od skromnej marynarki Ukrainy. Od wiosny jest tu też 56. Pułk Powietrzno-Desantowy z doskonale wyszkolonymi spadochroniarzami, a także inne jednostki. Całość wzmacnia ok. 340 samolotów i 230 śmigłowców z 4. i 6. Armii Lotniczej i Obrony Powietrznej.
Czytaj też: Gorąca linia z Putinem. Czy Biden zapewni Europie pokój?
Kijów od południa, nagły skok na Charków
Te rejony nie są przypadkowe. Jeśli przyjrzymy się im uważnie, wyłoni się obraz możliwej inwazji na Ukrainę. Najważniejsze zadanie ma do wykonania 1. Gwardyjska Armia Pancerna na południowy zachód od Smoleńska, stojąca idealnie na wprost Kijowa. Do stolicy przez Czernihów wzdłuż białoruskiej granicy jest ok. 250 km. Przełamując ukraińską obronę, można dotrzeć do Kijowa w ciągu pięciu–siedmiu dni. O zachodnie skrzydło nie trzeba się obawiać, bo osłania je ciągnące się aż po Białoruś wielkie rozlewisko Dniepru.
Największą trudnością jest więc sforsowanie rzeki. Można wykorzystać desant powietrzny i w nagłym ataku uchwycić mosty w rejonie miasta – na północ i na południe od stolicy Dniepr rozlewa się szeroko, ma od 2 do nawet 15 km szerokości. Rzekę można przekroczyć albo w samym Kijowie, albo 50 km dalej na południe, między Kaniowem a Czerkasami, a następnie przez Białą Cerkiew zaatakować ukraińską stolicę od południa. Może po to jest owa 41. armia – by w ślad za 1. Armią Pancerną Gwardii obejść obronę Kijowa od wschodu i popędzić w stronę Kaniowa i Czerkas.
20. Armia Gwardii spod Biełgorodu i Kurska też ma bardzo przejrzyste zadanie – nagły skok na Charków. Ma tu do pokonania mniej niż 50 km. Uzyskując efekt zaskoczenia, mogłaby tu dotrzeć w jeden–dwa dni. A po zdobyciu go lub odcięciu ruszyć dwiema drogami: wzmocniona dywizja zmechanizowana poszłaby nad Dnieprem na Dniepropietrowsk i dalej wzdłuż wschodniego brzegu na Zaporoże, a część drugiej w stronę Krzemieńczuka. Z kolei 8. Armia Gwardii mogłaby zaatakować z kierunku Doniecka dokładnie na zachód, spotykając się pod Zaporożem z czołówkami 20. Armii Gwardii, okrążając tym samym całe ukraińskie zgrupowanie stojące na wprost tzw. Ługańskiej Republiki Ludowej i północnej części Donieckiej Republiki Ludowej – a przecież tutaj przebiega dziś front walk i tu jest znaczna część ukraińskich wojsk. I nie miałyby się gdzie wycofać, bo musiałyby przekroczyć Dniepr. Pozostała część 20. Armii mogłaby nacierać na Mariupol, Melitopol i Chersoń, uzyskując lądowe połączenie z Krymem.
Istnieje też ryzyko, że rosyjskie wojska podejmą próbę zdobycia Mikołajowa i Odessy, by całkowicie odciąć Ukrainę od morza. To możliwe na kilka sposobów. Eksperci nie wykluczają desantu na wschód lub na zachód od Odessy, przeprowadzonego siłami jednostek z Krymu, powietrzno-desantowych z powietrza i przy wsparciu Floty Czarnomorskiej. Można też sforsować Dniepr w jego dolnym biegu, gdzie paradoksalnie nie jest aż tak szeroki, i uderzyć na Mikołajów i Odessę od wschodu. A można obie te opcje połączyć.
Rosyjskie wojska po szybkim natarciu mogłyby oprzeć obronę na Dnieprze, który jest kapitalną, bo naturalną przeszkodą. Rzeka tworzy szerokie rozlewiska, tylko w kilku miejscach ma szerokość mniejszą niż 2 km.
Wilczak: Wojenne gry graniczne wokół Ukrainy. Czego chce Putin?
Rosja już to ćwiczyła
Zajęcie wschodniej Ukrainy z Kijowem, Charkowem, Dniepropetrowskiem, Mariupolem i Zaporożem, a może też z Mikołajewem i Odessą, oznaczałoby, że Ukraina, choć jej centralna i zachodnia część nie byłaby okupowana, przybrałaby postać rolniczego, pozbawionego przemysłu kadłubka. Największym jej miastem byłby Lwów, w granicach niepodległej części byłyby Żytomierz, Iwano-Frankiwsk (Stanisławów), Winnica, Krzywy Róg, Chmielnicki, Tarnopol, Równe czy Łuck. Czyli same metropolie...
Można mieć wątpliwości, czy styczeń albo luty to dobra pora do ataku, bo pogoda jest wtedy słaba, dzień krótki, w związku z tym wsparcie lotnicze może być prowadzone na ograniczoną skalę. Ale może o to chodzi? Najsilniejszym atutem NATO jest właśnie silne lotnictwo. A możliwości precyzyjnego ataku maleją w paskudną pogodę i nocą, kiedy trzeba uderzać ostrożnie i pośród licznej ludności cywilnej.
Czytaj też: Atomowy straszak Putina. Czy Rosja użyje swojej broni?
Najważniejsze jest to, że na wschód od Dniepru, z wyjątkiem samego Kijowa, znaczna część ludności sprzyja Rosji, nie bardzo wierzy w integrację z Zachodem i posługuje się częściej rosyjskim niż ukraińskim. Trudno tu oczekiwać potężnego ruchu oporu, partyzantki czy dywersji. Rosjanie zdążyli się o tym przekonać w czasie okupacji Krymu, Obwodu Ługańskiego i Donieckiego, gdzie żadna forma protestu raczej się nie rozwinęła. Okupacja wschodniej Ukrainy powinna być stosunkowo łatwa.
A reszta kraju musiałaby ulec. Bez pomocy z zewnątrz Ukraina w postaci republiki lwowskiej nie przetrwa zbyt długo. I Putin ma tego pełną świadomość. Jego pozycja przetargowa byłaby przepotężna: w Kijowie można by osadzić rząd na podobieństwo białoruskiego, który całkowicie sprzyjałby Rosji, zarządzając całą Ukrainą. Bo na integrację Ukrainy z UE i NATO Putin na pewno nie pozwoli.
A jak to zmieni sytuację Polski? Niestety, dla nas to scenariusz fatalny, najgorszy z możliwych. Ale o to będziemy się martwić, kiedy już się ziści. A jest niestety całkiem realny.
Czytaj też: Polska na pierwszej linii starcia. Czy jesteśmy bezpieczni?