Z tych dwóch decyzji bardziej znacząca pod względem wojskowym i politycznym jest niemiecka, choć oczywiście w Polsce więcej uwagi zwracać będziemy na krok ogłoszony w Londynie. Przede wszystkim dlatego, że ma wymiar dwustronny. Sekretarz obrony Ben Wallace ogłosił decyzję o wysłaniu dodatkowych 350 żołnierzy do Polski w czasie wizyty ministra Mariusza Błaszczaka. Była to rewizyta – Wallace gościł u nas jesienią – i kolejna oznaka niezwykłego zbliżenia polityczno-wojskowego między krajami.
Zaowocowało ono teraz decyzją o ponaddwukrotnym zwiększeniu liczby żołnierzy Jej Królewskiej Mości na polskiej ziemi. 150 z nich tworzy kompanię rozpoznawczą lekkiej piechoty w wielonarodowym batalionie NATO w Bemowie Piskim, a w grudniu przyjechała dodatkowa setka specjalistów polowej inżynierii, żeby pomagać w budowie zapory na granicy z Białorusią.
Londyn–Warszawa, wspólna sprawa
Dodatkowy kontyngent 350 żołnierzy nie trafi do żadnej z istniejących grup; według polskiego ministra „ma operować na wschód od Wisły”. Błaszczak z zadowoleniem wita każdego nowego sojusznika w mundurze, jak wielokrotnie deklarował, chodzi mu nie tylko o liczbowe powiększanie sił zbrojnych, ale również o jak największą liczbę wojsk NATO na polskim terytorium. W ostatnim tygodniu najlepszą wiadomość otrzymał z Pentagonu, który jest w trakcie przerzutu 1700 spadochroniarzy do Rzeszowa i okolic (namiotowe miasteczko powstaje na lotnisku w Mielcu). Jeśli minister prowadzi jakiś licznik wojsk wysyłanych do Polski w czasie kryzysu między Rosją a Ukrainą, to po decyzji Brytyjczyków przebił on 2 tys.