Wojska rosyjskie demolują Czarnobyl; elektrownia atomowa w Zaporożu stoi w ogniu; reaktory zaraz eksplodują; ludzie w kolejkach pod aptekami stoją po płyn Lugola; chmura radioaktywnego pyłu ruszy na wolny świat; atomowa apokalipsa jest bliska – takie wrażenie można odnieść, śledząc doniesienia mediów. I o wywołanie dokładnie takiego wrażenia, takiej egzystencjalnej trwogi chodzi Władimirowi Putinowi. Nieprecyzyjne informacje, niewyraźne przekazy wideo, nieobecność ekspertów – to kombinacja groźniejsza niż rosyjskie pociski dalekiego zasięgu.
Czytaj też: Ameryka nie lekceważy atomowych gróźb Putina
Czarnobyl: w strefie wykluczenia nie było walk
Doniesienia o kolejkach po jodek potasu pojawiły się już chwilę po doniesieniach o tym, że wojska rosyjskie zajęły strefę wykluczenia wokół Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej (co miało miejsce 24 lutego). Strefa to niedostępny dla osób postronnych obszar o powierzchni blisko 5 tys. km kw. wokół sarkofagu, pod którym „pochowano” blok reaktora uszkodzony w 1986 r.
Świat obiegły zdjęcia żołnierzy rosyjskich i pojazdów bojowych prezentujących się na tle tamtejszych instalacji. Tymczasem elektrowni czarnobylskiej nikt nie zdobywał, nie było ofiar ani strat – bo nie było czego zdobywać. Ten wysiedlony obszar leży obok istotnych szlaków komunikacyjnych.
Członkowie Polskiego Towarzystwa Nukleonicznego, stowarzyszenia zrzeszającego specjalistów związanych z szeroko rozumianą atomistyką, utrzymują stały kontakt z Valerijem Seidą, dyrektorem elektrowni, i jego kolegami.