Rosjanie nadal nie odnotowali sukcesu, co oczywiście cieszy. Niech utkną na długo i wracają z Ukrainy jak z Afganistanu, niczym pies z podkulonym ogonem. Wprowadzenie do walk tak wielkich sił, niemal całego potencjału wojsk lądowych, a mimo to tkwienie w miejscu – wywołuje naturalne wątpliwości co do potęgi militarnej Rosji. Jej blamażowi bardzo uważnie przyglądają się Chińczycy. Sojusz z Państwem Środka wcale nie jest trwały, prędzej czy później interesy mocarstw (czy w przypadku Rosji to nadal właściwe słowo?) przetną się, choćby w Kazachstanie, gdzie Chińczycy inwestują coraz mocniej i bardziej otwarcie.
Czytaj też: Fronty wojny. Plan Putina zaczyna się sypać
Damy radę, panie pułkowniku
Z dotychczasowych walk wyłania się zamysł operacyjny wojny, jak widać mocno niedopracowany, bo nie uwzględniał siły przeciwnika, realistycznych planów zabezpieczenia logistycznego, a także faktu, że znaczna część sprzętu okazała się już na wejściu niesprawna. Wyżsi dowódcy, okłamywani przez podwładnych, zdawali się tego nie wiedzieć. Kluczenie w sprawie możliwości, sprawności i poziomu wyszkolenia w czasach układu warszawskiego było obecne u nas i znane pod hasłem: „damy radę, panie pułkowniku”. Wyżsi rosyjscy dowódcy nie znali najwyraźniej realnych możliwości podległych im wojsk i zdecydowanie je zawyżali. Cały plan nadaje się do wykorzystania w charakterze ekscentrycznej tapety.
Jaki był? Rosjanie liczyli na zdobycie lub oblężenie Kijowa, w czym miały pomóc równoległe uderzenia po obu stronach Dniepru.