Sygnałem ostrzegawczym był atak na ośrodek w Jaworowie (patrz mapa) tuż koło polskiej granicy. Ciekawe, że przeprowadził go 184. ciężki pułk z lotniska Engels pod Saratowem, używając strategicznych bombowców Tu-95MS, przenoszących pociski manewrujące H-555. To dość rzadka konwencjonalna wersja atomowego Raduga H-55, który zwykle przenosi głowicę jądrową o mocy 200 KT.
Nie musi to oznaczać jakiegoś ciężkiego ostrzeżenia, może też być dowodem, że zapasy kierowanego uzbrojenia lotniczego i rakiet balistycznych po prostu się Rosji skończyły. A ściśle skończyły się te, które można było wykorzystać w Ukrainie. Czy zostało coś na ewentualny konflikt z NATO? Na pewno. Nie zmienia to faktu, że w konfrontacji z Sojuszem Rosji zostało głównie jedno – broń jądrowa. Wojska lądowe w znacznym stopniu się wyczerpały, siły powietrzne, po odjęciu sił obrony kraju, też rzuciły na Ukrainę niemal połowę bojowej mocy. W dodatku pokazują swoje umiejętności głównie w zakresie niszczenia obiektów cywilnych.
Gen. Cieniuch dla „Polityki”: Putin źle ocenił sytuację
Gdzie jest rosyjskie lotnictwo?
Wsparcie wojsk mocno kuleje. Rosjanie nie mogą liczyć na szybką interwencję śmigłowców bojowych Ka-52 i Mi-24/35 czy samolotów szturmowych Su-25. Dlatego nie mając przewagi w powietrzu, Ukraina radzi sobie całkiem dobrze na ziemi. Rosjanie mają 300 samolotów bojowych (teraz zapewne mniej) i wykonują po 200 lotów dziennie.