Genewa, Bruksela, Wiedeń. Tydzień najintensywniejszych od kilku dekad kontaktów dyplomatycznych Rosji z Zachodem nie tylko nie przybliżył stron do porozumienia, ale przeciwnie – oddalił jego perspektywę przez uświadomienie Rosjanom, że nie będzie żadnego „dealu” na proponowanych przez Moskwę warunkach. Obrażeni i wściekli – a przynajmniej sprawiający takie wrażenie – delegaci Putina wrócili do kraju i zaczęli na nowo straszyć NATO konsekwencjami. Dają Zachodowi jeszcze tydzień na ustosunkowanie się na piśmie do ich propozycji. A potem? No właśnie, potem może nastąpić eskalacja – ta najczęściej przewidywana, na Ukrainie, ale i jakaś nowa.
Zachód już wie, że gdy Rosja koncentruje uwagę świata na jakimś regionie, któremu zagraża, to może tam uderzyć, ale równie dobrze wybrać inne miejsce i inną metodę działania.
Czytaj też: Biden na łączach z Putinem. Rosja sprawdza, na co może liczyć
Putin pod presją czasu
Gdy jeszcze nie wszyscy dyplomaci wyjechali z hotelu w Wiedniu, z Waszyngtonu nadeszło ostrzeżenie: Rosja wysłała do Donbasu grupy sabotażystów, mające przygotować prowokację, która posłuży za pretekst do inwazji. Scenariusz „operacji pod fałszywą flagą” rozważany był od początku obecnego kryzysu, ale teraz, zdaniem amerykańskiego wywiadu, są na to dowody. W tym samym czasie strony internetowe ukraińskiego rządu zostały zaatakowane przez hakerów, którzy zostawili na nich ostrzeżenia: „oczekujcie najgorszego”.