Równy miesiąc od rozpoczęcia agresji na Ukrainę upływa pod znakiem militarnej niemocy i bestialstwa Rosji.
Podejrzewałem, że w obliczu niepowodzenia Rosjanie zmienią założenia strategiczne lub choćby operacyjne, fizycznie nie da się powtarzać tego samego i oczekiwać innego rezultatu. Ale to u nich jakaś tradycja wojskowa. Jak się nie udaje, to się nie udaje, znaczy: trzeba próbować do skutku. A to nie tak.
Wyjaśniam, co mam na myśli. Rosja zamierzała jednocześnie uderzyć na Kijów, opanować go i podbić całą wschodnią Ukrainę do Dniepru i pasa Morza Czarnego. Taki był pierwotny plan, co wiadomo ze zdobytych map. Okazało się, że rozmieszczenie wojsk było nieco inne, niż z początku podawano. Spróbujmy odtworzyć, o co chodziło:
- Opanować Kijów nagłym, zaskakującym uderzeniem wojsk powietrzno-desantowych już pod koniec pierwszego dnia wojny lub dnia następnego, schwytać lub zabić prezydenta Zełenskiego, aresztować władze, ogłosić powstanie rządu, nazwijmy go, „odrodzenia narodowego”, przypuszczalnie z Janukowyczem na czele.
- Zluzować walczące w izolacji wojska powietrzno-desantowe silnym uderzeniem Północno-Zachodniego Zgrupowania Wojsk z Białorusi (35. i 36. armia w pierwszym rzucie, 29. armia w drugim; oznaczone literą „V”).
- Dojść do Kijowa od strony wschodniej siłami Północnego Zgrupowania Wojsk z rejonu Briańska i Kurska w Rosji (41. armia, 2. Armia Gwardii; 1. Armia Pancerna Gwardii; litera „O”) i wspólnie z Północno-Zachodnim Zgrupowaniem Wojsk całkowicie opanować ukraińską stolicę.
- Opanować Charków i wyprowadzić uderzenie na Donieck, by okrążyć wojska walczące tu od 2014 r.