Nie dziwi, że różne zakątki internetu w ostatnich tygodniach zdominował temat wojny w Ukrainie. Znacznie ciekawsza jest jednak analiza zjawiska, zwłaszcza tam, gdzie przynajmniej w teorii nie ma politycznych analiz i ideologicznych sporów. Takim miejscem z reguły był portal LinkedIn, krzyżówka Facebooka z biurem pośrednictwa pracy. Jeszcze dwa miesiące temu esencją publikowanych tam treści były ogłoszenia o rekrutacjach, menedżerskie porady, coachingowe historie o samodoskonaleniu. A od końca lutego także LinkedIn jest jednym z frontów największej wojny w Europie w XXI w.
Czytaj też: Dlaczego Rosjanie popierają Putina i wciąż chwalą Stalina
Ukraina na LinkedInie
Szczególnie interesujący jest przypadek profilu o nazwie „Ukraina”. Samo konto reprezentujące cały kraj jest tutaj nietypowe. Biorąc pod uwagę bieżący kontekst, nie trzeba głębokiej ekspertyzy w stosunkach międzynarodowych, by zrozumieć, że powstało w celach, no właśnie, wojennych. Jedni powiedzą, że informacyjnych, inni – że propagandowych. To oczywiste, że swoją narrację o konflikcie kreują obie jego strony, to zjawisko stare jak sama wojna. Niemniej Ukraina, celowo lub nie, przyjęła strategię, o której eksperci będą kiedyś pisać jako o cichym i skutecznym podboju internetu.
Na wspomnianym profilu wieści z frontu raczej nie ma. Są za to osobiste historie – choćby ukraińskiej drag queen z karabinem w ręku i w mundurze obrony terytorialnej.