Z perspektywy Sztokholmu i Helsinek kwestia wejścia do NATO wydaje się przesądzona. W niedzielę 15 maja oficjalny komunikat w sprawie fińskiej aplikacji o członkostwo wystosowali wspólnie premier Sanna Marin i prezydent Sauli Niinistö. Wcześniej Marin omówiła strategię akcesyjną z szefową rządu Szwecji Magdaleną Andersson, która o takim wniosku jej kraju informowała w poniedziałek. Na forum swego parlamentu mówiła zaś, że to „najlepszy sposób, by zadbać o bezpieczeństwo Szwedów”, nawet jeśli kraj nie czuje teraz bezpośredniego zagrożenia ze strony Rosji.
Czytaj też: Nowe szaty tyrana. Co dziś przeraża Putina?
Wyprzeć Rosję z Bałtyku
Choć oba państwa przez lata broniły się przed wchodzeniem do jakichkolwiek międzynarodowych paktów militarnych, kultywując politykę neutralności zapoczątkowaną po II wojnie światowej (w przypadku należących do Finlandii Wysp Alandzkich nawet sto lat temu), wektory ich polityki obronnej zmieniły się drastycznie. Agresja Rosji na Ukrainę spowodowała, że poparcie dla członkostwa w NATO bardzo wzrosło.
W Finlandii pozytywnie pomysł ten ocenia 76 proc. obywateli, w Szwecji – 60 proc., jak wskazują badania cytowane przez brytyjskiego „Guardiana”. Zwłaszcza ewolucja poglądów w tym drugim kraju dobrze ilustruje powagę sytuacji: jeszcze w styczniu za wejściem do Sojuszu opowiadało się zaledwie 37 proc.
Otwarte na rozszerzenie jest też samo NATO. Sekretarz generalny Jens Stoltenberg powiedział, że oba kraje zostaną przyjęte „z otwartymi ramionami”, a cały proces zostanie maksymalnie skrócony. Nawet szybka ścieżka oznacza jednak, że pełnoprawnymi członkami Finlandia i Szwecja mogą zostać dopiero za kilka miesięcy – tyle może potrwać proces ratyfikacyjny. Wchodząc do NATO, oba kraje nordyckie po raz pierwszy w swojej historii otrzymałyby gwarancje bezpieczeństwa od państw nuklearnych. I znacząco zwiększyłyby zdolności militarne Sojuszu na północy, czyniąc z Morza Bałtyckiego zamknięty akwen, do którego dostęp niemal w całości (z wyjątkiem Kaliningradu) miałyby tylko kraje członkowskie.
Szwecja i Finlandia pozostawały w orbicie architektury bezpieczeństwa wykreowanej przez NATO po II wojnie. Regularnie odbywały się spotkania w formule 30+2 z udziałem Helsinek i Sztokholmu, a wojska obu krajów uczestniczyły we wspólnych ćwiczeniach. Dodatkowe gwarancje bezpieczeństwa otrzymają już w czasie procesu akcesyjnego – taką deklarację ze strony Wielkiej Brytanii złożył niedawno premier Boris Johnson. Wydaje się, że wszystko już zostało zdecydowane.
Czytaj też: Doniecka i Ługańska Republika Ludowa? Jak trolluje Putin
Turcja zgłasza zastrzeżenia
Zburzyć te plany może jednak Turcja, bo rozszerzenie NATO wymaga jednomyślności wszystkich członków. Ankara tymczasem dość głośno wyraża wątpliwości co do szwedzkiej i fińskiej kandydatury. – Dla Turcji podstawowym – i nazwanym wprost przez prezydenta Erdoğana – problemem jest polityka państw zachodnich, w tym Szwecji, wspierających sympatyków antytureckich „organizacji terrorystycznych”: kurdyjskiej partii PKK i Ruchu Gulena. Na Zachodzie znaleźli oni schronienie, azyl i możliwość działalności społeczno-politycznej. PKK od ponad 40 lat prowadzi wojnę z Turcją, uciekając się do działań partyzanckich i terrorystycznych, z kolei Ruch Gulena oskarżany jest o organizację nieudanego puczu w 2016 r. Dla Turcji to sprawy o fundamentalnym znaczeniu – mówi „Polityce” Krzysztof Strachota, kierownik zespołu ds. Turcji, Kaukazu i Azji Centralnej w Ośrodku Studiów Wschodnich im. Marka Karpia.
– Z perspektywy zachodniej, zwłaszcza skandynawskiej, zarzuty formułowane przez Turcję mają charakter polityczny. Działania Ankary naruszają standardy demokratycznego państwa, odwołują się odpowiedzialności zbiorowej, dotyczą aktywności migrantów, która mieści się w ramach prawnych zachodnich demokracji. Spor na tym tle między Turcją a Zachodem ma wieloletnią tradycję i poważnie komplikował relacje międzypaństwowe, m.in. z USA. Ankara ma teraz okazję przypomnieć o sprawie i mocniej nacisnąć na obecnych i potencjalnych sojuszników – analizuje Strachota. I dodaje, że Turcja zawsze była niechętna jakiemukolwiek rozszerzeniu NATO i w każdej sprawie szuka okazji do zabezpieczenia i wzmocnienia swojej pozycji.
Adam Balcer: Turcja robi szpagat między Ukrainą a Rosją
Czego chce Ankara? Będzie weto?
NATO i kraje nordyckie nie tracą nadziei na zmianę tureckiego myślenia. Sztokholm zorganizował nawet misję dyplomatyczną, która wyruszy do Ankary, żeby zmiękczyć stanowisko Erdoğana. Optymistą jest również amerykański sekretarz stanu Antony Blinken, który w miniony weekend po rozmowie z szefem tureckiego MSZ Mevlütem Çavuşoğlu stwierdził, że uda się osiągnąć kompromis. Co musiałoby się zdarzyć, żeby Turcja odpuściła blokowanie szwedzkiej i fińskiej akcesji?
Krzysztof Strachota: – Podstawową kwestią jest wymuszenie ograniczenia swobody działania szeroko rozumianej opozycji tureckiej w Szwecji i Finlandii. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby doszło do zamknięcia działających w tych krajach nieprzychylnych dla Turcji organizacji, a tym bardziej ekstradycji aktywistów. Jednak jakaś symboliczna forma zdystansowania się lub wypracowanie technicznych kanałów komunikacji w tej sprawie wydaje się prawdopodobne. Niezależnie od tego istnieje duża przestrzeń współpracy wojskowej, zbrojeniowej, gospodarczej, która może zmniejszyć turecki opór.
Pozostaje pytanie, na jakie ustępstwa będą chciały pójść same państwa nordyckie i ile w negocjacjach będzie zależeć od nich. Może się bowiem okazać, że kwestia zdjęcia tureckiego weta rozegra się, przynajmniej częściowo, ponad głowami Szwecji i Finlandii.
Według Krzysztofa Strachoty Turcja będzie chciała wykorzystać tę sprawę do targów z USA. – Przede wszystkich będzie dążyć do zmiękczenia sankcji, które m.in. wykluczyły ją z projektu produkcji wielozadaniowego myśliwca F-35, a obecnie są przeszkodą w zakupie dodatkowych F-16. To tylko jedna z wielu kwestii w stosunkach turecko-amerykańskich, które Ankara będzie chciała rozwiązać w sposób dla siebie korzystny. Ostry targ i swoisty szantaż są zresztą typowe dla tureckiej polityki. Dość przypomnieć, że niezależnie od dobrych relacji politycznych z Warszawą Ankara miała epizod blokowania ważnych dla wschodniej flanki NATO planów ewentualnościowych, żeby wymuszać na Waszyngtonie korektę polityki – komentuje Strachota.
Ekspert, podobnie jak Blinken, jest umiarkowanym optymistą: – Wydaje się, że tureckie weto w sprawie rozszerzenia jest bardzo mało prawdopodobne. Choć zupełnie wykluczyć go nie można.
Czytaj też: Od Paryża po Londongrad. Politycy, których Putin ma w kieszeni
Salvini jak papież Franciszek
Nie tylko Recep Erdoğan wyraził sprzeciw wobec kandydatury Szwecji i Finlandii. W podobnym tonie wypowiedział się m.in. były szef włoskiego MSW Matteo Salvini. Deklaracja lidera prawicowej Ligi jest oczywiście czysto polityczna, bo realnie na politykę rządu nie ma wpływu. Błędem byłoby jednak zupełne ignorowanie go. Liga ma 16 proc. poparcia i niemal na pewno byłaby rozpatrywana jako koalicyjny partner, bez względu na to, kto wygra przyszłoroczne wybory parlamentarne. W komentarzach Salviniego słychać ten sam refren, który pobrzmiewał w niedawnym wywiadzie papieża Franciszka dla „Corriere della Sera”. Lider Ligi pytał retorycznie w ostatni weekend: „czy zbliżanie terytoriów NATO do granic Rosji zbliży nas do pokoju w Ukrainie?”.
W ocenie Salviniego – nie. Co nie dziwi, biorąc pod uwagę jego bliskie związki, nie tylko ideologiczne, z Władimirem Putinem. Na szczęście przyjaciele prezydenta Rosji mają w Europie i międzynarodowych liberalnych sojuszach coraz mniej do powiedzenia, zwłaszcza w kwestii faktycznej polityki.
Czytaj też: Zagraniczni przyjaciele Putina milczą. To poparcie dla wojny