W piątek prezydent USA spotkał się w Dżeddzie z przywódcą totalitarnej monarchii księciem Mohamedem bin Salmanem (MBS), którego w czasie swej kampanii wyborczej w 2019 r. potępił za zlecenie zabójstwa opozycyjnego saudyjskiego dziennikarza Dżamala Chaszodżdżiego. Biden powiedział wtedy, że jako prezydent uczyni MBS „pariasem” i nie będzie sprzedawał Arabii Saudyjskiej amerykańskiej broni.
Spotkanie z morderczym dyktatorem, przeczące zapewnieniom, że prawa człowieka będą się liczyły w jego polityce zagranicznej, komentuje się jako żenujący moment dla Ameryki – ale i jako smutną konieczność, podyktowaną strategicznymi interesami kraju. Przeważa wszakże krytyka wizyty – nawet sympatyzująca z demokratyczną administracją telewizja CNN uznała, że jest ona ogromnym sukcesem Rijadu, za który monarchia nie wiadomo czym, jeżeli czymkolwiek, odwdzięczyła się Bidenowi.
Czytaj też: Mord Chaszodżdżiego ujdzie księciu na sucho
Biden w Arabii Saudyjskiej. Próba resetu
Biały Dom argumentuje, że celem przyjazdu prezydenta do Dżeddy była poprawa stosunków z Arabią Saudyjską, kluczowym partnerem i sojusznikiem USA w regionie. Saudyjska monarchia traktuje administrację Bidena jako kontynuatorkę prezydentury Baracka Obamy, architekta układu nuklearnego z Iranem, który Saudyjczycy uważali za zagrożenie dla ich bezpieczeństwa. Porozumienie wypowiedział Donald Trump, ale Biden wyrażał wolę powrotu do niego i odmawiał otwartego zdeklarowania się po ich stronie przeciw Teheranowi. A potępienia autokratycznych metod rządzenia MBS i zapowiedzi wstrzymania dostaw broni dodatkowo podsyciły nieufność saudyjskiego władcy wobec amerykańskiego prezydenta. Monarchia zaczęła sugerować, że może rozluźnić związki z USA i skierować się ku Rosji, a nawet kupować od niej broń.
Na briefingu po spotkaniu z MBS Biden przedstawiał je jako sukces. Powiedział, że Arabia Saudyjska otworzy swą przestrzeń powietrzną dla samolotów izraelskich wożących arabskich pielgrzymów do Mekki, że książę zgodził się na przedłużenie rozejmu w Jemenie, gdzie toczy się wojna domowa, i że z MBS rozmawiał o perspektywach trwałego pokoju w tym kraju. Zakończenie wojny w Jemenie, w której Saudyjczycy pomagają rządowi w walce z popieranymi przez Iran rebeliantami, jest jednym z celów polityki USA na Bliskim Wschodzie, podobnie jak doprowadzenie do normalizacji stosunków Arabii Saudyjskiej z Izraelem. Biden powiedział również, że na spotkaniu z MBS poruszył sprawę zabójstwa Chaszodżdżiego. Usłyszał od księcia, że „nie był on za nie odpowiedzialny”, i dodał, że wyraził w rozmowie wątpliwość, czy to prawda. Wywiad amerykański ustalił, że MBS osobiście zlecił morderstwo.
Czytaj też: Gospodarka państw arabskich
Żółwik w zamian za ropę
Prezydentowi USA musimy wierzyć na słowo, że z saudyjskim przywódcą rozmawiał twardo, ale nie ma ostatecznie znaczenia, jak było naprawdę. Gromkie amerykańskie oświadczenia na temat łamania praw człowieka brzmią pusto, jeśli nie idą za nimi praktyczne czyny – sankcje za ich łamanie. Gorzej, że swoje zapewnienia o tym, iż dał księciu do zrozumienia, jak Ameryka potępia zabójstwo Chaszodżdżiego, Biden zniweczył kolejną gafą. Kamery uchwyciły moment, jak stuka się pięścią z pięścią MBS – sposób powitania w czasie pandemii covid-19, wyglądający na zdjęciu na wyraz zażyłości obu polityków. Komentator „Washington Post” – dziennika, z którym zamordowany dziennikarz współpracował – uznał go za gest bardziej kompromitujący niż standardowy uścisk dłoni.
Jednym z głównych celów wizyty Bidena w Dżeddzie, jeśli nie najważniejszym, było przekonanie MBS, aby Arabia Saudyjska zwiększyła produkcję ropy naftowej, co przyczyniłoby się do obniżenia jej światowej ceny. Jest to w tej chwili kluczowy problem dla Ameryki, gdzie rosnąca inflacja, w tym zwyżka cen benzyny, pogarsza społeczne nastroje, za czym idą spadające notowania sondażowe prezydenta i jego partii przed listopadowymi wyborami do Kongresu. Biden, zapytany na briefingu, czy jego rozmowa z MBS zmieni sytuację w tym zakresie, odpowiedział wymijająco, sugerując tylko, że różnicę – w cenie benzyny, jak można było zrozumieć – odczujemy najwyżej „za kilka tygodni”.
Czytaj też: Nowe szaty tyrana. Co dziś przeraża Putina?
Trzeba było wysłać Blinkena
Nie wiadomo więc w końcu, czy MBS obiecał prezydentowi zwiększyć produkcję ropy. Według niektórych doniesień Arabia Saudyjska, nawet gdyby chciała, niewiele tu może zrobić, gdyż i tak wydobywa już ropę w ilościach na granicy wydajności swoich szybów. Powiedział o tym podobno Bidenowi francuski prezydent Emanuel Macron w czasie niedawnego szczytu G7. Jeżeli to prawda, to nie wiadomo, po co właściwie prezydent USA fatygował się do Dżeddy. Swoją wizytą i żółwikiem z mordercą Chaszodżdżiego niejako zrehabilitował go w oczach światowej opinii. Amerykańscy komentatorzy są zdania, że z misją do Arabii Saudyjskiej można było wysłać sekretarza stanu Antony′ego Blinkena. A wcześniej nie ogłaszać przede wszystkim, że MBS zostanie izolowany jako „parias”, bo przecież było jasne, że to nierealne. Krytycy prezydenta argumentują, że w grze z Rijadem Ameryka ma dość kart – dostawy najnowocześniejszej broni i sprzętu wojskowego, gwarancje bezpiecznego eksportu ropy w rejonie Zatoki Perskiej – żeby występować nie w roli petenta, tylko supermocarstwa stawiającego warunki.
W kalkulacjach Białego Domu przeważyła jednak świadomość, że USA będą miały do czynienia ze stosunkowo młodym MBS jeszcze długo, pewnie co najmniej przez następne 20–30 lat. I prawdopodobnie wiara, że jego ograniczone reformy, jak zezwolenie kobietom na prowadzenie samochodów, sygnalizują wolę i gotowość dalszej, stopniowej liberalizacji kraju. A jeśli do niej nie dojdzie – bo to raczej pobożne życzenia – to przypomnijmy, że w ostatecznym rozrachunku sojusz Ameryki z Saudyjczykami opiera się nie na wspólnocie wartości, a tylko wspólnocie interesów. Tylko po co te nieustanne deklamacje o prawach człowieka?
Czytaj też: Nie ten, to inny dyktator. Cena ropy jest naprawdę wysoka