Kolejne deklaracje Viktora Orbána o Ukrainie zmusiły szefa polskiego rządu Mateusza Morawieckiego do otwartego przyznania, że „drogi Polski i Węgier się rozeszły”. Ale niewykluczone, że Warszawa załapie się znów na ideologiczny alians z Budapesztem w kolejnych sporach z Brukselą.
Czytaj też: Orbán chce nowego sojuszu z PiS. Kaczyński się waha
Morawiecki: „Drogi Polski i Węgier się rozeszły”
Polska dyplomacja w Brukseli z racji różnic w sprawie wojny w Ukrainie już w marcu czy kwietniu pozamrażała wszelkie formy współpracy w ramach Grupy Wyszehradzkiej – od spotkań ambasadorów przy UE po członków rozlicznych grup roboczych w Radzie UE – a brukselscy urzędnicy opowiadali o wyjątkowo ostrych wymianach zdań między ministrami obu krajów w debatach o Rosji. Mimo to premier Morawiecki, zapewne nieskory do przyznania wprost, jak trefny okazał się sojusz strategiczny PiS z Orbánem, jeszcze długo próbował publicznie utrzymywać, że wszystko jest pod kontrolą.
„Na nas ciążył obowiązek przekonania partnerów z Grupy Wyszehradzkiej. I dziś znów solidarność i jedność zatriumfowały” – ogłosił Morawiecki po szczycie UE pod koniec maja, gdy uzgodniono embargo na ropę z Rosji dzięki odstępstwom dla Węgier, a także Słowacji i Czech. W rzeczywistości Morawiecki nie odegrał żadnej szczególnej roli w przekonywaniu Orbána, choć prawdą jest, że chodziło o opór nie tylko Budapesztu, ale całej niepolskiej części Wyszehradu. Tyle że Praga i Bratysława w rokowaniach o ropie zręcznie ukrywały się za plecami Orbána, który – jak się wydaje – nie miał problemu, żeby grać rolę jedynego buntownika.