„Rosja rozpaliła i coraz bardziej podsyca kryzys cenowy, by wywołać napięcia społeczne w europejskich krajach. To rozmyślny nacisk na budżet każdej europejskiej rodziny. Ale wierzę, że da się pokonać także to wyzwanie” – mówił w czwartek prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, który połączył się ze szczytem UE poświęconym kryzysowemu pakietowi energetycznemu. W Brukseli przywódcy 27 krajów wypracowali kompromis w tej sprawie.
Czytaj też: Szczyt UE w Pradze. Ceny energii i niemiecka kość niezgody
Scholz otwiera furtkę
Większość z 27 członków UE od jakiegoś czasu apelowała o nałożenie limitu na hurtowe ceny gazu w Unii (Belgia, Grecja, Polska czy Włochy). Po drugiej stronie stał kanclerz Niemiec Olaf Scholz, który argumentował m.in., że nałożenie takiego pułapu zniechęci do Europy eksporterów gazu. „Zawsze wspieramy Unię. Płacimy 26 proc. jej budżetu. Wspólnie wypracowaliśmy wiele mechanizmów solidarnościowych, choćby podczas pandemii. Teraz musimy szukać rozwiązań, które będą skuteczne” – przekonywał. Berlin spotkał się jednak z odpowiedzią, że z jego siłą gospodarczą sam poradzi sobie z szalejącymi cenami gazu, ale słabsze kraje muszą dostać pomoc w postaci interwencji na rynku.
Przeciwnikiem limitu cenowego był też Viktor Orbán (końcowe zapisy w praktyce wyłączają węgierskie kontrakty na gaz) oraz premierzy Danii i Łotwy.
Po wielogodzinnych, także nocnych, negocjacjach w Brukseli kanclerz Niemiec odblokował drogę do prac nad tymczasowym limitem, ale takim, który byłby wprowadzany jedynie w mocno kryzysowych sytuacjach. „To jasny sygnał dla rynku. Nasza ugoda oznacza, że jesteśmy gotowi do wspólnego działania i mamy do tego silną wolę polityczną. Jestem przekonany, że to bardzo szybko przyniesie efekt” – mówił szef Rady Europejskiej Charles Michel w odpowiedzi na pytanie, kiedy Europejczycy zobaczą niższe rachunki za energię.
Szczegółami będą zajmować się od przyszłego tygodnia ministrowie z 27 krajów Unii. Berlin miał dostać polityczne zapewnienie, że Rada UE w sprawie limitu cen na gaz nie będzie się opierać tylko na głosowaniach większościowych, tak gardłowe kwestie mają wracać na szczyt, gdzie wypracowuje się zwyczajowo konsensus.
Czytaj też: Limit na ropę z Rosji. Ósmy pakiet sankcji przyjęty przez UE
Morawiecki za zamkniętymi drzwiami
Polska i Węgry najgłośniej sprzeciwiały się propozycji Komisji, by 15 proc. pojemności magazynów gazu w UE było obowiązkowo zapełniane poprzez wspólne zamówienia i negocjacje cenowe. Ostatecznie w praktyce usunięto tę obowiązkowość i nie rozstrzygnięto precyzyjnie, co z pomysłem KE, by w sytuacjach skrajnych kraje koniecznie dzieliły się gazem (np. Polska z Niemcami).
„Teoretycznie tani gaz rosyjski miał być błogosławieństwem dla niemieckiej gospodarki, a stał się przekleństwem dla całej gospodarki. Wszyscy widzą fiasko polityki niemieckiej, a można powiedzieć, że polityki niemiecko-rosyjskiej” – mówił Morawiecki, gdy wchodził wczoraj na szczyt UE. Ale podczas obrad za zamkniętymi drzwiami – jak twierdzą świadkowie – również ze strony Polaka było „pragmatycznie”. I bez emocji. Polski rząd i jego dyplomacja przekonują, że Warszawa będzie dzielić się gazem (odsprzedawać go), ale dobrowolnie. A Polska poradzi sobie nawet z zimą 2023/24 – dzięki Baltic Pipe, importowi LNG i krajowemu wydobyciu. W rzeczywistości władza PiS nie chce takiej obowiązkowej solidarności w kontekście kryzysu energetycznego, bo boi się zacieśniania integracji.
Z kolei włoski premier Mario Draghi, dla którego to ostatni szczyt UE, od lata naciskał na stworzenie unijnego funduszu (najlepiej opartego na wspólnym zadłużeniu, jak postpandemiczny Fundusz Odbudowy) na rzecz tanich pożyczek dla tych krajów, których nie stać na ogromne wsparcie dla obywateli i firm. W tym kontekście wracały Niemcy, które zamierzają wyłożyć 200 mld euro na hamowanie cen energii u siebie. Skończyło się na potwierdzeniu, że na wsparcie obywateli i firm w płatnościach za energię kraje UE mogą przekierować łącznie 40 mld euro z polityki spójności, a reszta powinna pochodzić z krajowych podatków od nadzwyczajnych zysków producentów energii.
Czytaj też: Wojnę na Ukrainie wygrają Chiny
Co dalej z sankcjami na Rosję?
„Rosyjski terror wobec naszych obiektów energetycznych ma na celu stworzenie jak największych problemów z energią i ogrzewaniem, by jak najwięcej Ukraińców przeniosło się do waszych krajów. Terrorystyczne państwo Rosja już pogorszyło warunki socjalne w waszych krajach, ale chce je jeszcze bardziej pogorszyć, prowokując falę przesiedleń” – przekonywał unijnych przywódców Zełenski. I wzywał do kolejnych sankcji. Polska, Litwa, Łotwa i Estonia złożyły swój projekt dziewiątego pakietu sankcyjnego, obejmującego m.in. embargo na gaz LPG i zakaz sprzedaży nieruchomości Rosjanom, którzy nie są rezydentami któregoś z krajów Unii.
„Otrzymaliśmy od Niemiec bardzo skuteczny system IRIS-T. Dziękuję za to kanclerzowi Scholzowi. Ten niemiecki system chroni nie tylko ukraińskie niebo. Chroni europejską stabilność, ograniczając rosyjski terror, który uderza zarówno w nasz kraj, jak i – w przyszłości – w wasze kraje. Ale potrzebujemy więcej systemów obrony powietrznej i antyrakietowej, by stworzyć naprawdę niezawodną tarczę” – mówił prezydent Ukrainy. Unijni przywódcy w piątek będą dyskutować, jak zapewnić Ukrainie kilkanaście miliardów euro na bieżące potrzeby w 2023 r., do których mniej więcej drugie tyle dołożyłyby Stany Zjednoczone.
Weszły też w życie sankcje nałożone na trzech irańskich generałów odpowiedzialnych za współpracę wojskową z Rosją i na irańskie zakłady produkujące drony, za pomocą których atakuje się miasta w Ukrainie. Na początku tego tygodnia na czarną listę UE trafiło 11 Irańczyków oraz członkowie policji ds. moralności za brutalne tłumienie protestów, które rozpoczęły się od wezwań przeciwko obowiązkowym chustom dla kobiet.
Czytaj też: Jakie sankcje? Putina trzeba pokonać jego metodami