Kiedy 15 maja szefowe rządów Finlandii i Szwecji ogłosiły, że ich kraje po dekadach neutralności złożą oficjalną prośbę o przyjęcie do NATO, tylko nieliczni spodziewali się szybkiego i bezproblemowego przeprowadzenia procesu akcesyjnego. Było jasne, że o konieczną jednomyślność będzie bardzo ciężko. Przede wszystkim ze względu na od dawna napięte relacje Szwecji z Turcją, rozbijające się o pomoc dla kurdyjskich działaczy politycznych. Ankara uważa ich za terrorystów, Sztokholm przez dekady przyznawał im azyl i zapewniał wsparcie, zwłaszcza Partii Pracujących Kurdystanu (PKK) oraz Powszechnym Jednostkom Ochrony (YPG), bojówce uznawanej za jej zbrojne ramię.
Czytaj też: Pokój ze strachu. Słynna szwedzka polityka neutralności
Erdoğan wciąż niezadowolony
Od tego czasu niewiele się zmieniło na płaszczyźnie dyplomatycznej. Ze szwedzkiego punktu widzenia świat wygląda jednak zupełnie inaczej. We wrześniu wybory parlamentarne wygrał tam blok partii prawicowych, którego silnym komponentem są Szwedzcy Demokraci (SD) – formacja uznawana za radykalną, z jawnie antyimigranckim programem. Obranego przez poprzednie władze i premier Magdalenę Andersson kursu na członkostwo w NATO SD nie zamierzała zmieniać, ale politykę wobec Kurdów już tak. W kampanii obiecywali zresztą częstsze ekstradycje i obcięcie nakładów z budżetu na pomoc i integrację uchodźców.
Nowy premier Ulf Kristersson, reprezentujący bliższą centroprawicy Umiarkowaną Partię Koalicyjną, zdaje się w dużej mierze podzielać punkt widzenia SD, przynajmniej jeśli chodzi o Kurdów.