352. dzień wojny. Strzelcy wyborowi, zmora Bachmutu. Dlaczego są śmiertelnie groźni
To natarcie jest kompletnie pozbawione finezji. Nie ma tu śladu wirtuozerii Erwina Rommla, którą pokazał m.in. pod El Gazalą w maju 1942 r., albo Heinza Guderiana i Hermanna Hotha w bitwie o Białoruś w czerwcu i lipcu 1941. Do mistrzów Omara Bradeya czy George′a S. Pattona też bardzo daleko. Zapomniany i niedoceniany brytyjski marszałek William Slim, dowodzący niesamowicie błyskotliwym natarciem nad Irawadi w Birmie, zdobywca Rangunu, potrafił zorganizować ofensywę nawet w tropikalnej dżungli, przez bagna i pola ryżowe. Otrzymał za to hrabiowski tytuł od króla Jerzego VI. A Rosjanie nie umieją pokazać nawet tego, co w latach 1943–45 demonstrował ich własny marszałek Konstanty Rokossowski.
Rosjanie polegają na liczbach
Dziś rosyjski styl to walec: pędzi się żołnierzy do natarcia przy byle jakim wsparciu, każdy gra w swojej orkiestrze. Czołgi pakują się śmiało na pola minowe, jak pod Wuhłedarem, piechota biegnie pod ogniem do wrogich linii, artyleria wali na oślep. Rozpoznanie słabe, współdziałanie kuleje. Atutem Rosji są liczby: na całym froncie zgromadzono blisko 200 tys. ludzi, 1800 czołgów, 3950 pojazdów pancernych, 2700 dział artylerii polowej, 810 wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych, 400 samolotów bojowych i 300 śmigłowców. Co zwraca uwagę, to mniej ciężkiego sprzętu niż w lutym 2022 r.