Wizyta Joe Bidena w Kijowie, stolicy napadniętej przez Rosję Ukrainy, w samym środku toczącej się wojny, ma niewątpliwie historyczny charakter. Podobne – choć nie takie same – sytuacje w przeszłości można policzyć na palcach jednej ręki.
Casablanka, Berlin, Kijów
Podczas II wojny światowej Franklin Delano Roosevelt w styczniu 1943 r. spotkał się w odzyskanej kilka miesięcy wcześniej przez aliantów Casablance z premierem Wielkiej Brytanii Winstonem Churchillem. W lipcu 1969 r. Richard Nixon podczas serii wizyt w Azji i Europie niespodziewanie odwiedził amerykańskich żołnierzy w Wietnamie, później prezydenci George Bush i Barack Obama wizytowali kontyngenty w Iraku i Afganistanie. W tych miejscach jednak Amerykanie mieli na miejscu swoje wojska, w Ukrainie ich nie mają. Można przywołać też analogię z wizytą Johna Kennedy’ego w Berlinie podczas jednego z najgorętszych okresów zimnej wojny, gdzie w czerwcu 1963 r. wygłosił słynną mowę o różnicach między komunizmem a wolnym, demokratycznym światem i wypowiedział słowa: „Jestem berlińczykiem” (Ich bin ein Berliner). Ale regularnej wojny wtedy nie było.
Teraz prezydent USA tuż przed rocznicą rosyjskiej agresji niespodziewanie przyleciał do Kijowa. Niespodziewanie, bo choć spekulowano o tym, że wykorzysta wizytę w Warszawie do odwiedzenia Ukrainy, to większość ekspertów w Waszyngtonie uważała, że ryzyko przyjazdu do ostrzeliwanego rakietami przez Rosjan miasta jest zbyt duże.