Świat

Scholz w Waszyngtonie. Co kanclerz osiągnął po roku od ogłoszenia zmiany?

Kanclerz Niemiec Olaf Scholz i prezydent USA Joe Biden w Białym Domu Kanclerz Niemiec Olaf Scholz i prezydent USA Joe Biden w Białym Domu Andrew Caballero-Reynolds / AFP / East News
Niemcy – stawiające na globalizację, współzależność, siłę ekonomiczną, a nie militarną – były przekonane, że są najlepiej dostosowane do warunków XXI w. Wojna w Ukrainie pokazała, że jest dokładnie odwrotnie.

Wizyta Olafa Scholza w Waszyngtonie w piątek miała wyjątkowy charakter, nawet jeśli w języku protokolarnym określona została jako „robocza”. Kanclerz Niemiec udał się w wielogodzinną podróż za ocean po to tylko, by przez 60 minut porozmawiać z Joe Bidenem w cztery oczy – i wrócić do domu. Nie zabrał ze sobą delegacji ani dziennikarzy. Nie było konferencji prasowej ani żadnych innych spotkań.

Scholz znalazł czas (a raczej chęć) tylko na wywiad z CNN. I tyle. Tuż przed wyjazdem wygłosił w Bundestagu przemówienie podsumowujące rok Zeitenwende (punktu zwrotnego), jak sam niegdyś określił transformację światowej i niemieckiej polityki pod wpływem wojny w Ukrainie. Ale o celu wizyty u Bidena nie powiedział ani słowa. „Po co jedzie pan do Stanów Zjednoczonych?” – pytał szef chadeckiej opozycji Friedrich Merz.

Berlin, wciąż kluczowy partner Waszyngtonu

Scholz i Biden wymienili uprzejmości w odniesieniu do roli, jaką oba kraje odgrywają w pomocy wojskowej i finansowej dla Ukrainy, ale najważniejsza treść ich konwersacji została za zamkniętymi drzwiami. Nie ulega wątpliwości, że wyjątkowy charakter ich rozmów wiąże się nie tylko z nieco tajemniczą aurą spotkania. Więcej waży moment, w jakim do niego doszło, a także pytanie o rolę Niemiec w Europie i ciąg dalszy dokonujących się tam zmian.

Mimo ostrej krytyki, jaka w ostatnich miesiącach spadła na Berlin w światowych mediach i europejskich stolicach za niedostatecznie energiczne działania w kwestii pomocy Ukrainie, Waszyngton nadal widzi w nim kluczowego partnera do rozmowy o Ukrainie i przyszłym porządku bezpieczeństwa w Europie. A im bliżej wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych jesienią 2024 r., tym jego znaczenie będzie rosło. Ale czy niemiecka Zeitenwende będzie adekwatna do skali potrzeb i oczekiwań?

Scholz chciał rozmawiać z Bidenem – bo to z jego inicjatywy doszło do spotkania – zapewne dlatego, że wojna wkracza w bardzo ważną fazę. Powodem jest, z jednej strony, spodziewane nasilenie walk w najbliższych miesiącach, które teoretycznie mogłoby przeważyć szalę na korzyść jednej ze stron. Choć wszyscy życzą Ukrainie jak najlepiej, to ani Waszyngton, ani Berlin nie zakładają, że szybki sukces i odbicie zagarniętych przez Rosję terytoriów są realistycznym scenariuszem.

Raczej czeka nas długa wojna na wyniszczenie, w której testowane będą wytrzymałość i cierpliwość nie tylko Rosji i Ukrainy, lecz także wspierającego tę ostatnią Zachodu. To drugi powód, dlaczego ten moment jest tak istotny. Ostatnie sondaże (ZDF-Politbarometer z piątku) w Niemczech pokazują, że społeczeństwo jest podzielone dokładnie na pół, jeśli chodzi o wolę wspierania Ukrainy aż do zwycięstwa lub dążenie do pokoju nawet kosztem ustępstw. Jak na Niemcy to wcale nie taki zły wynik.

Jak się może skończyć wojna

Ale ważniejsze jest to, że istotnie pogarszają się nastroje w USA, od których w istocie cała pomoc Zachodu zależy. Jedna trzecia Amerykanów jest przeciwna dalszemu zaangażowaniu po stronie Ukrainy, wśród Republikanów mających większość w Kongresie ten odsetek to nawet 40 proc. Biden coraz silniej krytykowany jest za wspieranie Ukrainy i wyręczanie w tym Europejczyków. Jak w tym kontekście będzie wyglądała jego polityka w nadchodzących miesiącach? I jak Stany Zjednoczone definiować będą kryteria sukcesu Ukrainy, a tym samym warunki, w jakich – zdaniem Waszyngtonu – warto lub należałoby myśleć o rozpoczęciu rozmów o zawieszeniu broni?

Ani w Berlinie, ani w Waszyngtonie nie ma wiary w możliwość negocjacji z Putinem ani chęci do tego, by naciskać w tej sprawie na Ukrainę. Obowiązuje linia, że pomoc będzie udzielana, jak długo będzie potrzebna, a zdecydują o tym sami Ukraińcy. Podkreślił to także Scholz w ostatnim wystąpieniu w Bundestagu. Ale naiwnością byłoby sądzić, że kwestia scenariuszy, w jakich w nadchodzących miesiącach mogłoby dojść do choćby zmniejszenia intensywności konfliktu wojennego, nie jest w centrum zainteresowania przywódców. I z pewnością była głównym przedmiotem ich roboczego spotkania.

Dług Scholza wobec Bidena

Dla Scholza postawa Stanów Zjednoczonych ma kluczowe znaczenie. Niemcy nie podjęły się roli przywódczej w Europie, nawet jeśli w kontekście Zeitenwende tamtejsi politycy bardzo dużo o takich ambicjach mówili. Berlin spogląda raczej przez ocean i podejmuje kroki tylko wtedy, kiedy ma pewność błogosławieństwa, ale i pełnego wsparcia Waszyngtonu. To dlatego tak długo zwlekał z wysłaniem swoich leopardów do Ukrainy – decyzję w tej sprawie Scholz uzależniał od tego, czy Amerykanie wyślą także swoje czołgi. Dopiero taka obietnica skłoniła go do wyrażenia zgody.

Ale taka polityka chowania się za wielkimi plecami amerykańskiego brata dochodzi do ściany. Biden bardzo długo przychodził Berlinowi z pomocą. Jeszcze przed wojną wbrew Kongresowi odmówił nałożenia sankcji na Nord Stream 2. Nie przyłączał się do krytyki za ślamazarność i brak klarownego kursu w sprawie Ukrainy. Zadeklarował – wbrew własnym doradcom – gotowość do wysłania czołgów Abrams, żeby przełamać impas w sprawie leopardów. Był to wyraz i konieczności (spójność Sojuszu i kluczowa rola Niemiec w UE), i kredytu zaufania dla zmian w niemieckim podejściu, tej osławionej Zeitenwende. Ale w ten sposób niemiecki dług wdzięczności wobec Bidena urósł. Zaś temu, w jaki sposób miałby zostać spłacony, przywódcy z pewnością poświęcili co najmniej dobry kwadrans rozmowy.

Zeitenwende, czyli nie tylko zbrojenia

To pytanie dotyka sedna Zeitenwende i jej bilansu. Bo chodzi o przebudzenie się Niemiec w nowej rzeczywistości geopolitycznej, która nijak ma się do filarów tamtejszej kultury polityki zagranicznej, opartej na przekonaniu, że to Niemcy – stawiające na globalizację, współzależność, siłę ekonomiczną, a nie militarną – są najlepiej dostosowane do warunków XXI w. Wojna w Ukrainie pokazała, że jest dokładnie odwrotnie. I odtąd trwa proces przyswajania tej niewygodnej prawdy i wyciągania z niej wniosków.

Amerykanie wiedzą, że od tempa i sukcesu tej ewolucji zależy to, czy Niemcy będą mogli w adekwatny do potrzeb sposób przejąć choć część odpowiedzialności za bezpieczeństwo w Europie. Będzie to potrzebne raczej prędzej niż później, zwłaszcza gdyby w 2024 r. Biały Dom trafił znowu w ręce Trumpa lub innego nastawionego izolacjonistycznie lub antyeuropejsko Republikanina.

Podsumowując w Bundestagu rok tych przemian, Olaf Scholz kładł – słusznie – nacisk na ich kompleksowy charakter. Nie chodzi tylko o dodatkowych 100 mld euro na zbrojenia, które przed rokiem stały się symbolem Zeitenwende. Bundeswehra przez lata była tak zabiedzona i zaniedbana, że przestawienie wajchy w kierunku zasadniczego zwiększenia wydatków wojskowych było absolutną koniecznością. Ale idzie przecież o więcej.

Partnerstwo energetyczne z Rosją, które było najcięższą hipoteką niemieckiej polityki zagranicznej ostatnich dekad, zostało zakończone. Spółka Nord Stream 2 przestała istnieć, a gazociąg został w niewyjaśnionych okolicznościach uszkodzony. Niemcy nie importują już żadnych węglowodorów z Rosji, a największe firmy przez lata budujące sojusz gazowy (BASF) wycofały się z ogromnymi stratami. To w istocie najważniejsze wskaźniki „punktu zwrotnego”, bo zamykają drogę powrotną do układu, który kształtował interesy i politykę Niemiec przez lata. W dodatku w przyspieszonym tempie (dumnie nazwanym przez kanclerza „tempem niemieckim”) i ogromnym kosztem powstaje cała alternatywna infrastruktura energetyczna (np. terminale LNG), która zmienia wektor interesów biznesowych – przeciwko Rosji.

Naiwność wobec Rosji ustępuje otrzeźwieniu

Towarzyszy temu debata o kierunkach polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, jakiej nie było od dekad. Nowy przywódca SPD Lars Klingbeil otwarcie przyznaje się do błędów Ostpolitik (będącej dla tej partii świętością), zaś nowe dokumenty programowe mówią o konieczności budowy porządku bezpieczeństwa europejskiego „przeciwko Rosji”. Co dla Polaków może wydawać się oczywistością, w SPD do niedawna było anatemą. A także w dużej części społeczeństwa.

Ale nastroje zmieniły się w istotny sposób, nawet jeśli co rusz jakiś list na rzecz „pokoju” gromadzi setki tysięcy podpisów zwolenników „kompromisu” z Rosją. Badania opinii publicznej pokazują, że naiwność wobec Rosji ustępuje otrzeźwieniu. Według sondażu przeprowadzonego na zlecenie European Council on Foreign Relations pod koniec zeszłego roku prawie 70 proc. Niemców uważa Rosję za rywala lub przeciwnika. To tylko nieco mniejszy odsetek niż w Polsce.

Niemniej dla Bidena, który prowadził męską rozmowę z Scholzem, ważniejsze są zapewne dwie inne kwestie, które w Zeitenwende odgrywają nie mniej kluczową rolę niż Rosja i energetyka: nakłady na wojsko i polityka wobec Chin. Jakikolwiek scenariusz wojny w Ukrainie sobie wyobrazić, zasadnicze zwiększenie zdolności produkcyjnych przemysłu zbrojeniowego w Europie i zapewnienie stałych, zwiększonych dostaw amunicji i sprzętu wojskowego do Ukrainy będzie musiało być priorytetem polityki bezpieczeństwa UE i NATO. Ukraina będzie ich potrzebować, by pokonać Rosję, ale w nie mniejszym stopniu także wtedy, gdyby linia frontu ustabilizowała się, a walki zamarły na lata (scenariusz koreański). Wschodnia granica pozostanie wtedy wschodnią rubieżą Europy, która będzie musiała być ufortyfikowana po zęby, by odstraszyć potencjalną nową agresję Putina.

Objęcie Ukrainy członkostwem i gwarancjami NATO pozostaje odległym celem, ale jego osiągnięcie będzie trudne. Dlatego Scholz mówił w swoim ostatnim przemówieniu o czym innym: „zobowiązaniach w sprawach bezpieczeństwa” dla Ukrainy. „Wall Street Journal” donosił z kolei niedawno, że Niemcy, Francja i Wielka Brytania chcą zaproponować w NATO „pakt obronny” dla Ukrainy. Niezależnie od nazwy chodzi o propozycję długofalowego i kompleksowego wsparcia wojskowego dla Ukrainy, tak aby miała siły i środki do tego, by sama bronić się przed ewentualnym nowym atakiem.

Zmiana musi przyspieszyć

Żeby Niemcy mogły wypełnić takie ewentualne „zobowiązania” treścią, wojskowa Zeitenwende będzie musiała jednak zasadniczo przyspieszyć. Eksperci do spraw militarnych krytykują, że miniony rok był stracony. Zamówienia sprzętu dla Bundeswehry nastąpiły dopiero pod koniec 2022 r., Niemcy nadal nie wypełniają natowskiego celu nakładów na wojsko w wysokości 2 proc. PKB, a siły zbrojne są w nie mniej fatalnym stanie, niż były przed rokiem. Ten bilans jest rozczarowujący.

Ale jest nadzieja. Nowy minister obrony Boris Pistorius zabrał się w styczniu solidnie do roboty. Współpraca z przemysłem zbrojeniowym ma zostać zacieśniona, zamówienia rządowe na większą skalę przygotowane, a minister domaga się też dodatkowych 10 mld euro w budżecie obronnym na przyszły rok. Cudów nie ma. Zanim Niemcy staną się kluczowym filarem europejskiej obrony, w Szprewie i Renie upłynie sporo wody. Ale od tego, z jakim zaangażowaniem będą w tym kierunku zmierzać, zależy wiarygodność Berlina zarówno w relacjach z Europą Środkowo-Wschodnią, jak i Stanami Zjednoczonymi.

Drugi taki obszar to Chiny. Pogłoski o tym, że Pekin może militarnie wspierać Rosję, zapaliły czerwone lampki alarmowe także w Berlinie i Waszyngtonie. Jeśli te sygnały się potwierdzą, na porządku dziennym stanie kwestia ewentualnych sankcji gospodarczych wobec Chin. Dla USA Chiny to absolutny priorytet i wymagać będą od sojuszników pełnej lojalności i wsparcia dla swojej pozycji. Tutaj, inaczej niż w sprawie Rosji i Ukrainy, na taryfę ulgową liczyć będzie dużo trudniej. Niemcy, związane gospodarczo z Chinami jak żaden inny rozwinięty kraj, stanęłyby wobec nierozwiązywalnego dylematu. Na konflikt gospodarczy z Chinami nie mogą sobie pozwolić. Na rozbrat z USA – również nie.

Co zrobić z Chinami

Owszem, niemiecka Zeitenwende ma także swój obszerny „rozdział chiński”. Agresja rosyjska pokazała, jak niebezpieczne są współzależności gospodarcze, które szybko mogą przybrać asymetryczny charakter, jeśli stają się narzędziem przymusu w rękach adwersarza. Niemcy doskonale zdają sobie już sprawę z tego, jaką pułapką są ich powiązania biznesowe z Chinami. Także Scholz, krytykowany w listopadzie zeszłego roku za swoją wizytę u Xi Jinpinga, jest ich świadom. Niedawno w wywiadzie przestrzegał biznes niemiecki przed wkładaniem wszystkich jajek do chińskiego koszyka.

Nie wszyscy się tym przejmują. BASF zainwestował w zeszłym roku kolejnych 10 mld euro w Chinach, a skala wymiany handlowej pobiła rekord. Niemcy – prawdziwy punkt zwrotny – próbują przestawić nieco zwrotnicę tych relacji, dywersyfikują rynki zbytu, źródła importu, rozbudowują na gwałt relacje z innymi partnerami (Ameryką Południową, Indiami, Wietnamem, Indonezją itp.) i wprowadzają przepisy zniechęcające biznes do lokowania zbyt dużych inwestycji w Chinach. Ale o odłączeniu się od nich, przynajmniej na razie, nie może być mowy.

Trudno przypuszczać, by Scholz wrócił z Waszyngtonu z odpowiedziami na wszystkie swoje pytania: o scenariusze rozwiązania wojny, amerykańskie plany dalszej pomocy Ukrainie czy kwestie związane z europejsko-amerykańskim sporem handlowym o zielone subwencje. Ale jeśli Zeitenwende ma zasłużyć na swoją nazwę, to Niemcy będą musiały coraz częściej same znajdować rozwiązania, nie czekając na sygnały z Waszyngtonu. Także dla Berlina i Europy zamyka się okres, w którym Stany Zjednoczone będą rozstrzygać nasze dylematy.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną