W nocy z 13 na 14 maja Rosjanie przeprowadzili kolejny atak rakietowy i dronowy na Ukrainę. Z 23 sztuk wysłanej amunicji krążącej (dronów kamikaze) Shahed 131/136 obrona przeciwlotnicza zestrzeliła 18, ale pięć trafiło w cele. Ukraińcy zestrzelili też osiem pocisków skrzydlatych (nie podają, ile ich nadleciało). Trzy spośród nich to Ch-101 lub Ch-555 (odpalane z bombowców strategicznych Tu-95MS), pozostałe pięć to morskie Kalibry (wystrzelone z okrętów Floty Czarnomorskiej). Okazało się też, że Rosjanie próbują atakować lotniska, jakby w obawie przed nowym uzbrojeniem lotniczym przekazanym ostatnio Ukrainie.
Ogólny wniosek jest taki: samego uzbrojenia precyzyjnego dalekiego zasięgu Rosjanie użyli stosunkowo niewiele. Najwyraźniej były to pociski z bieżącej produkcji, a to niedobrze, bo oznacza, że najeźdźcy powoli pokonują trudności z pozyskiwaniem elektronicznej bazy elementowej. Jeśli odtworzą zdolności produkcyjne uzbrojenia precyzyjnego dalekiego zasięgu, konieczne będzie wzmocnienie systemu obrony powietrznej Ukrainy.
Czytaj też: Załóżmy, że ukraińska kontrofensywa się uda. Co będzie dalej?
Co się dzieje na froncie
Tymczasem pod Bachmutem są kontynuowane lokalne kontrataki. I choć Grupa Wagnera posuwa się tutaj po 100–200 m mniej więcej co drugi–trzeci dzień (np. wczoraj nie ruszyła z miejsca), to na skrzydłach rosyjskie wojska są stopniowo wypierane. Według wiceministra obrony Ukrainy Hanny Majlar wojska opanowały 14 maja dziesięć rosyjskich pozycji obronnych. Według samych Rosjan Ukraińcy podeszli pod pozycje w rejonie wsi Berchiwka na północ, pod wieś Kliszczijiwka na południe i Kurdiumiwka jeszcze dalej na południe.