G7 nazywane jest spotkaniem najbogatszych krajów świata, ale to bardziej klub kilku dużych państw Zachodu i przedstawicieli Unii Europejskiej, które razem starają się bronić łączących je interesów. Różnie z tą współpracą bywało, ale tym razem w kilkudziesięciostronicowym komunikacie deklarują: „jesteśmy zjednoczeni bardziej niż kiedykolwiek”. Teraz za szczególnie pilne uznają zaburzenia, które w porządku globalnej gospodarki i polityki wprowadzają Rosja i Chiny oraz rządy je wspierające, w tym Iran i Korea Północna.
Czytaj też: Między Zachodem i Południem globalny rozdźwięk aż dudni
Niespodziewany gość z Ukrainy
Gwiazdą szczytu stał się jego gość Wołodymyr Zełenski, który bez zapowiedzi niespodziewanie pojawił się w Japonii. Prezydent Ukrainy coraz częściej opuszcza Kijów, by osobiście szukać wsparcia dla Ukrainy, broniącej się przed rosyjską inwazją. Zwłaszcza wśród tych, którzy nie lokują swoich sympatii po stronie ukraińskiej automatycznie, mają kłopot z amerykańskim lub, szerzej, zachodnim zaangażowaniem w wojnę i tradycyjnie bardzo dobre stosunki z Rosją.
Po drodze do Azji Wschodniej Zełenski zahaczył o szczyt Ligi Arabskiej, której powiedział, że wielu jej członków przymyka oko na cierpienia Ukraińców. Podobnie w Hiroszimie rozmawiał z premierem Indii Narendrą Modim, też goszczącym na szczycie, który wezwał – wbrew postulatom samych Ukraińców – do zawieszenia broni. Wojny nie potępia, do sankcji nie dołącza, a jego kraj kupuje rekordowe ilości rosyjskiej ropy.