Gubernator Florydy Ron DeSantis ogłosił, że będzie się ubiegał o nominację prezydencką z ramienia Partii Republikańskiej (GOP). Oczekiwano tego od dawna, bo DeSantis wielokrotnie sugerował, że chce zamieszkać w Białym Domu i jest jak na razie najgroźniejszym rywalem Donalda Trumpa. Oficjalne ogłoszenie decyzji było niezwykłe i miało prawdopodobnie pokazać, że to polityk supernowoczesny. Ale okazało się piarowym potknięciem.
DeSantis ogłosił swoje plany w czasie rozmowy z miliarderem i twórcą przyszłościowych technologii Elonem Muskiem na Twitter Spaces, aplikacji Twittera umożliwiającej użytkownikom udział we wspólnej audiokonwersacji. Sesję zepsuły... problemy techniczne. Kiedy koło pół miliona osób podłączyło się, by słuchać DeSantisa, po kilku minutach streaming nawalił, połączenie zostało przerwane, co opóźniło o 25 minut ogłoszenie o kandydowaniu. Przeciwnicy – obóz Demokratów oraz Trump – podchwycili awarię jako symboliczny sygnał, że gubernator kreujący się na przywódcę o niezawodnych kompetencjach jest w istocie partaczem.
Czytaj też: Ron DeSantis kontra Disney. Śledźmy ten spór
DeSantis. Bez balastu Trumpa, ale...
44-letni DeSantis, który w razie zwycięstwa w 2024 r. byłby jednym z najmłodszych prezydentów w historii USA, opiera swoją kampanię na sukcesach na Florydzie. Gubernatorem jest od pięciu lat (wcześniej był kongresmenem), w ubiegłym roku został wybrany ponownie większością 20 proc. głosów nad demokratycznym oponentem, chociaż Floryda uchodziła do niedawna za stan „swingujący”, w którym siły obu partii rozkładają się mniej więcej po równo. DeSantis zyskał popularność polityką w czasie pandemii covid, kiedy w odróżnieniu od władz większości stanów nie wprowadził lockdownu ani nakazu noszenia maseczek. Zachorowalność na koronawirusa nie wykraczała ponad średnią, natomiast gospodarka nie ucierpiała.
Gubernator zasłynął też kampanią przeciw demokratycznej lewicy z „woke”, czyli nurtu akcentującego prawa mniejszości rasowych i seksualnych. Na Florydzie realizuje program zgodny z ideologią ultrakonserwatywnego segmentu GOP. W sojuszu z Republikanami w stanowej legislaturze przeforsował takie inicjatywy jak zakaz aborcji po sześciu tygodniach ciąży, zgoda na noszenie broni bez specjalnego zezwolenia, rozszerzenie stosowania kary śmierci, cofnięcie funduszy stanowych na programy „różnorodności, równości i inkluzywności” w college′ach i zakaz nauczania na temat „tożsamości płciowej” w szkołach podstawowych i średnich. Walka z „seksualizacją dzieci” przyniosła mu szczególny rozgłos i szerokie poparcie całej amerykańskiej prawicy.
Krótko po zeszłorocznych wyborach do Kongresu, w których kandydaci popierani przez Trumpa gremialnie przegrali, a DeSantis z dużą przewagą wygrał walkę o reelekcję, gubernator Florydy uznany został przez media za polityka, który staje się główną nadzieją Republikanów na odzyskanie w 2024 r. Białego Domu. Sondaże wskazywały, że cieszy się już niemal takim samym jak Trump poparciem wyborców partii. A ponieważ jest od niego o pokolenie młodszy i wolny od kłopotliwego balastu (śledztwa w sprawie podżegania do insurekcji 6 stycznia 2021, procesy dotyczące „okupu za milczenie” dla pornogwiazdy itp.), establishment GOP zaczął w nim widzieć alternatywę dla byłego prezydenta.
Z czasem okazało się jednak, że notowania DeSantisa spadają i według najnowszych sondaży Trump znowu cieszy się wśród Republikanów około dwukrotnie większym poparciem. Były prezydent ogłosił swoją kandydaturę już w listopadzie 2022 r., natychmiast po wyborach do Kongresu, i zebrał na kampanię już ponad 100 mln dol. DeSantis odbył tymczasem szereg podróży do stanów kluczowych w wyborach, jak Iowa czy New Hampshire (gdzie odbywają się pierwsze partyjne prawybory), ale w kontaktach z wyborcami – jak relacjonowano – nie zdobył sympatii wielu z nich. Cześć konserwatystów GOP o orientacji libertariańskiej krytykuje go za wojnę prowadzoną z korporacją Disneya, którą wydał z powodu jej tolerancyjnej polityki wobec osób LGBT; uważają ją za sprzeczną z duchem konserwatyzmu ingerencję władz w prywatny biznes. Mainstreamowi Republikanie potępili go za wypowiedź w sprawie wojny w Ukrainie, którą nazwał lekceważąco „sporem granicznym”.
Kto ma większe szanse z Bidenem?
DeSantis głosi program i prowadzi politykę zgodną przeważnie z ideologią MAGA, włącznie z jej izolacjonizmem w duchu „America First”. W pierwszym wywiadzie po ogłoszeniu kandydatury, udzielonym telewizji Fox News, na pytanie o wojnę w Ukrainie odpowiedział tylko, że „jest za pokojowym jej zakończeniem” i „przeciwko zaangażowaniu sił amerykańskich”. Ani słowa o pomocy dla Ukraińców albo potępienia Rosji za agresję. Zdaniem analityków gubernator prowadzi kampanię zgodną w najważniejszych zarysach z programem Trumpa, bo orientuje się na jego fanów. Z tego też powodu unika bezpośredniego atakowania go, mówiąc tylko od czasu do czasu, że rolą prezydenta „nie jest rozrywka” ani „lansowanie swojej marki” – co jest aluzją do medialnych popisów Trumpa i jego zdolności marketingowych.
Głównym argumentem gubernatora Florydy i jego obozu jest głoszona od pół roku teza, że w 2024 r. ma większe szanse niż Trump na pokonanie Joe Bidena. W przeciwieństwie bowiem do byłego prezydenta DeSantis – twierdzą jego stronnicy – może zdobyć poparcie także centrum, przede wszystkim osób wykształconych i kobiet z zamożnych przedmieść, wyborców, którzy w 2020 r. opuścili Trumpa. Wskazywały na to sondaże z końca ubiegłego roku i początku obecnego. Jednak najnowsze słupki sugerują, że Trump nadal ma za sobą większość Republikanów, jego fanom podoba się osobowość fightera bezwzględnie walczącego o ich interesy, podczas gdy przeforsowana przez gubernatora restrykcyjna ustawa antyaborcyjna nie zjednuje mu sympatii kobiet. Techniczne potknięcie przy ogłaszaniu decyzji o kandydowaniu, po której Trump nazwał go na Twitterze „DeSaster” (disaster znaczy katastrofa), nie pomogło odwrócić trendu słabnącej popularności.
Ale to dopiero początek walki o republikańską nominację do Białego Domu – słusznie ostrzegają komentatorzy w USA. DeSantis ma za sobą wciąż poważne atuty, inni ewentualni konkurenci z GOP, jak Niki Haley czy Tim Scott, mają poparcie rzędu kilku procent, a tymczasem Trumpa ścigają prokuratorzy i nic nie wskazuje na to, by zależało mu na poparciu umiarkowanych wyborców. Do wyborów jeszcze półtora roku.