Armenia i Azerbejdżan znowu walczą. Tym razem idzie o region Sjunik, przestrzeń między Górskim Karabachem a eksklawą Nachiczewan należącą do Azerbejdżanu. Jego artyleria ostrzeliwała cele położone w tym rejonie, co – jak twierdzi ministerstwo obrony w Baku – jest jedynie reakcją na armeńskie prowokacje i akcje dywersyjne.
Z informacji obu stron wynika, że w pierwszych godzinach walk zginęło kilkadziesiąt osób. Później ostrzał został wstrzymany, a we wtorek część samolotów pasażerskich nadal przelatywała nad obszarem objętym działaniami zbrojnymi, choć regułą jest, że kursy maszyn są zmieniane, gdy poniżej toczą się walki. Na tak wczesnym etapie nie widać, czy to epizodyczna wymiana ognia, czy może wstęp do większej kampanii, dzięki której Azerbejdżan wykroi korytarz do Nachiczewania. Żeby do tego doszło, potrzebna jest jednak poważna ofensywa.
Szczerek: Górski Karabach. Zapiski ze spalonej ziemi
Rosja nie przyjdzie z odsieczą
Okoliczności zdają się sprzyjać Azerbejdżanowi. Polityka na Kaukazie toczy się pod dyktando mocarstw, przede wszystkim tych najbliższych Rosji, patronki Armenii, i Turcji sprzymierzonej z drugą stroną konfliktu. Rosja jest oczywiście zajęta Ukrainą i może azerbejdżański prezydent Ilham Alijew uznał, że Kreml nie będzie mieć siły, by pójść z odsieczą sojuszniczce. Rosyjskie wojska są na miejscu jako siły stabilizujące – w jednej bazie w Armenii i na terenie Karabachu.