Przedszczytowa atmosfera udzieliła się nawet szefowi polskiego MON. Pod Zamościem ugościł w nadzwyczaj przyjacielskiej atmosferze niemieckiego ministra obrony Borisa Pistoriusa. Mało tego, wraz z nim odwiedził na pozycjach bojowych stacjonującą wciąż w Polsce niemiecką baterię systemu antyrakietowego Patriot, o której najwyżsi rangą politycy PiS – z prezesem Jarosławem Kaczyńskim na czele – kilka miesięcy temu mówili, że jest niepotrzebna, a nawet w razie ataku nie będzie strzelać do rosyjskich iskanderów. Teraz niemieckie patrioty okazują się na tyle w porządku, że Mariusz Błaszczak wyraził nadzieję, że pozostaną w Polsce dłużej niż planowano, przynajmniej do końca roku. Oficjalna narracja resortu jest taka, że niemiecki system chroni dostawy sprzętu dla Ukrainy.
Czytaj także: Wyborcza szarża Morawieckiego po bomby atomowe. Niepoważna i szkodliwa
Ani słowa o ochronie polskiej przestrzeni powietrznej. Ani sztuki niemieckiego sprzętu w tle, gdy do kamer wygłaszane były oświadczenia. Przyjaźń to jest wszak kontrolowana i pod nasze dyktando. Wizyta niemieckiego ministra planowana była co najmniej od trzech miesięcy, ale doszła do skutku dopiero teraz, gdy nie wypadało już dłużej odmawiać nielubianemu sojusznikowi, który coraz bardziej stara się pokazać zaangażowanie na wschodniej flance.