Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Wyborcza szarża Morawieckiego po bomby atomowe. Niepoważna i szkodliwa

Mateusz Morawiecki na unijnym szczycie w Brukseli Mateusz Morawiecki na unijnym szczycie w Brukseli Claessens / EUC / Zuma Press / Forum
Jeśli Morawiecki chciał pójść na całość i wykorzystać „polskie pięć minut”, to bardzo mu to nie wyszło. Wręcz mogło zaszkodzić postrzeganiu Warszawy w NATO i sprawom, o które słusznie walczy.

Znowu zazgrzytało między Polską a USA na tle odstraszania nuklearnego. Publiczny apel premiera Morawieckiego „do całego NATO” o udział w programie nuclear sharing spotkał się z odpowiedzią rzecznika Białego Domu, że żadne rozmowy na ten temat nie trwają, a Ameryka nie zamierza nic zmieniać w rozmieszczeniu swojej broni jądrowej, w tym tej użyczanej sojusznikom w Europie na wypadek wojny.

To nie pierwszy raz, gdy ważny polityk PiS snuje publicznie atomowe wizje. Zdarza się to dość regularnie od 2016 r., ostatnio jesienią ubiegłego roku, gdy o rozmowach z USA wspominał prezydent Andrzej Duda. Tym razem jednak reakcja Waszyngtonu nadeszła błyskawicznie. Temat żył kilka godzin i nawet nie zdążył nabrać propagandowego rozpędu. Kolejna polska szarża po bomby atomowe napotkała na ogień zaporowy.

Polska nieprzewidywalna i nieodpowiedzialna

Nie wiadomo nawet, jak interpretować słowa Mateusza Morawieckiego rzucone w wypowiedzi dla mediów po unijnym szczycie w Brukseli. Głównym tematem dla PiS była na nim migracja i polsko-węgierskie weto dla deklaracji końcowej. Wrzutka dotycząca broni nuklearnej pojawiła się w kontekście Białorusi i rozmieszczenia tam rosyjskich głowic. Będąc wciąż w unijnych realiach i w unijnym budynku, premier ni stąd, ni zowąd wygłosił apel skierowany do sojuszników z NATO na temat, który z natury należy do najdelikatniejszych i takich, o których za dużo za głośno mówić nie należy.

Reklama