NATO wyjeżdża z Wilna większe i z nowym pomysłem na obronę. Nadchodzi czas poligonów
Spór o Ukrainę jest istotny. Pokazuje jak soczewce dramatyzm obecnej sytuacji w Europie. Napadnięty i dzielnie broniący się kraj, korzystający od kilkunastu miesięcy z bezprzykładnej solidarności większości krajów demokratycznego Zachodu, tak bardzo chce się z nimi związać formalnym sojuszem, że stawia żądania emocjonalnie zrozumiałe, lecz na razie politycznie i praktycznie niewykonalne. Idealizm – łączący Ukrainę z państwami NATO więzią, o której nikt parę lat temu nie mógłby pomyśleć – zderzył się z realizmem nie tyle sojuszniczych procedur, ile strategicznego podejścia Zachodu.
Ta wojna bardzo łączy i wyznacza nowe granice Europy, ale też blokuje formalne rozstrzygnięcia geopolitycznej natury. Na przyjęcie Ukrainy NATO nie jest gotowe, dlatego tłumaczy sobie i światu, że nie jest gotowa Ukraina. To jednak było jasne i przed szczytem, choć przez kilka tygodni kampania na rzecz jak najszybszego przyłączenia Ukrainy istotnie przybrała na sile. Po zderzeniu z rzeczywistością powstał niesmak, który trzeba będzie – w interesie obu stron – jakoś załagodzić w środę, gdy zbierze się po raz pierwszy Rada NATO–Ukraina.
O ile podtrzymanie frazy o przyszłym członkostwie Ukrainy w NATO może być traktowane jako powtórka zapisu z Bukaresztu 2008, o tyle istotną zmianą jest uchylenie wobec Ukrainy procedury Planu Działań na rzecz Członkostwa (Membership Action Plan), która była rutynowa dla krajów kandydujących i do tej pory miała obejmować również Ukrainę.