Czy Ameryka szykuje zalążek pacyficznego odpowiednika NATO? Współpracownicy Joe Bidena zarzekają się, że absolutnie nie, ale jednocześnie są dumni, że ich szefowi udało się zorganizować trójstronny szczyt, na który stawili się premier Japonii Fumio Kishida i prezydent Korei Południowej Yoon Suk Yeol. Na miejsce spotkania wybrano Camp David, może licząc trochę na luz górskiego prezydenckiego letniska, który choćby za czasów Jimmy’ego Cartera pomógł w zbliżeniu Egiptu i Izraela. Teraz miałby przyczynić się do poprawy stosunków Korei Południowej z Japonią. Bo może i są kluczowymi sojusznikami Ameryki w Azji Wschodniej, może stacjonuje na ich terenie łącznie 80 tys. amerykańskich żołnierzy, ale same są mocno poróżnione i nie miały ochoty na grę zespołową.
Chiny wiedzą swoje
Uczestnicy szczytu chwalili się jego urobkiem, głównie nowym formatem współpracy w kwestiach bezpieczeństwa i przygotowaniem gruntu pod przyszłe porozumienia w dziedzinie rozwoju technologii. Deklarowali też, że nie montują antychińskiego przymierza, choć zarazem sporo o Chinach mówili, sprzeciwili się m.in. „niebezpiecznemu i agresywnemu zachowaniu” w sporach terytorialnych, toczących się na Morzu Wschodnio- i Południowochińskim. Także reakcje płynące z Pekinu pokazują, że ChRL swoje wie i będzie traktować format z Camp David jako amerykański pomysł na powstrzymywanie wpływów Chin i utrudnianie im budowy prawdziwie mocarstwowej pozycji.
W szczegółach ustalono organizację dorocznych trójstronnych ćwiczeń wojskowych, wymianę informacji wywiadowczych, zwłaszcza o programie zbrojeniowym Korei Północnej, testach jej rakiet i ładunków jądrowych.