641. dzień wojny. Dobrych wiadomości z frontu wiele nie ma. Czym jest rosyjska „karuzela ogniowa”?
Sytuacja pod Awdijiwką staje się coraz cięższa dla ukraińskich wojsk. Widać oznaki niewiary w utrzymanie terenu, a to najgorsze. Zdjęcia z północno-zachodniej strony miasta pokazują, że obrona słabnie, a Rosjanie idą jak młot. Giną, ale nacierają. Tak prowadzą wojnę: bez finezji i polotu, nieefektywnie, ale koniec końców osiągają jakieś sukcesy. To znaczy w żadnej normalnej armii świata nie można by tego nazwać sukcesem, najwyżej pyrrusowym zwycięstwem. Ale nie w Rosji.
Ostatniej doby zginęło 1070 rosyjskich żołnierzy, ogólnie 324 830. To ukraińskie dane, ale z niezależnych źródeł mozolnie je weryfikujących i z informacji o pogrzebach w sieci wiemy, że są zbliżone do prawdziwych.
Czytaj też: Ukraina znika. Wojna wpędziła kraj w demograficzną zapaść
Rosja odtwarza jednostki w czasie wojny. Niestety
I stąd wynikają nasze obawy. Wiele osób sądzi, że Rosja nie zaatakuje NATO, bo będzie się bać. A czego niby? Strat? Bo że w walce z Sojuszem poniosłaby niesamowicie ciężkie straty, to fakt. Że się tym nie przejmie – to też fakt. Po prostu doprowadzi do wojny na wyniszczenie na zasadzie: kto dłużej wytrzyma w zimnym, chłodnym okopie w mokrym mundurze, Rosjanin spod Norylska, mieszkający w drewnianym domu z toaletą na dworze, czy Hiszpan spod Sewilli. Oczywiście nie ma co popadać w hiobowy nastrój, trzeba tylko wspierać władze, by nie żałowały pieniędzy na swoje zbrojenia i na pomoc dla Ukrainy.
Rosja musi sobie połamać zęby już tam, nie może za żadne skarby pójść dalej. Nie tylko my sądzimy, że właśnie to nam grozi. Wierzy w to Joe Biden i jego sekretarz obrony Lloyd Austin, bo mówią o tym publicznie.