648. dzień wojny. Rosja szykuje się do wojny konwencjonalnej, nie jądrowej. Zachód nie może się bać
Kiedy zestawi się pewne liczby, to stanie się oczywiste, dlaczego Rosjanie nie przejmują się stratami. Według doniesień ukraińskiego Sztabu Generalnego, które w zakresie strat ludzkich są dość dokładne i weryfikowane przez niezależne źródła, Moskwa straciła w Ukrainie 332 040 żołnierzy (łącznie z Rosgwardią i separatystami). Tymczasem tylko w tym roku rosyjskie szeregi zasiliło 410 tys. nowych żołnierzy kontraktowych, nie licząc absolwentów wyższych szkół oficerskich, a także wcielonych w wyniku kryptomobilizacji. Zakładając więc, że 100–150 tys. kolejnych rosyjskich żołnierzy zostało okaleczonych w stopniu takim, że stracili zdolność do służby, a pewna liczba zakończyła kontrakty i ich nie przedłużyła, to stan osobowy rosyjskich sił zbrojnych wciąż wygląda na utrzymany lub nawet zwiększony, i to bez powszechnej mobilizacji.
Zadziwiające jest to, że w obliczu wojny i przy wielkim niebezpieczeństwie utraty życia oraz zdrowia wciąż jest tylu zainteresowanych służbą. Dlaczego tak chętnie idą na wojnę? Odpowiedź jest dla nas dość oczywista – wierzą, że walczą w obronie ojczyzny. I właśnie tu najlepiej widać, co propaganda może uczynić z ludzkim umysłem.
W międzyczasie dzieje się na polskiej, ale też i na słowackiej granicy. Protest transportowców zaostrza się, bo nie potrafiliśmy się dogadać i wprowadzić odpowiednich mechanizmów zabezpieczających naszych przewoźników przed wypieraniem ich przez ukraińskich odpowiedników. A to skutecznie paraliżuje też prowadzone transportem drogowym wojskowe dostawy dla Ukrainy. Ostatnio politycy pewnej partii starającej się wyizolować Polskę (ku uciesze Władimira Putina) zatrzymali ukraińską ciężarówkę, która według nich wiozła „jacht”.