Świat

Bibiści jak kaczyści. Jak rozwiązać odwieczny konflikt na Bliskim Wschodzie

Izraelska armia w Strefie Gazy, 8 stycznia 2024 r. Izraelska armia w Strefie Gazy, 8 stycznia 2024 r. Ronen Zvulun / Reuters / Forum
Z psychologicznego punktu widzenia traumy izraelskie i palestyńskie mogą teraz prowadzić do dwóch rozwiązań. Jakich? O przyczynach i skutkach tej odwiecznej wojny rozmawiamy z prof. Danielem Bar-Talem.
Arch. pryw.

AGNIESZKA ZAGNER: Zgodnie z pańską teorią na świecie jest wiele nierozwiązywalnych konfliktów, które z czasem jakoś się rozwiązywały. Na czym polega nierozwiązywalność konfliktu palestyńsko-izraelskiego?
DANIEL BAR-TAL: „Nierozwiązywalny konflikt” dotyczy trwających co najmniej pokolenie sporów z użyciem przemocy, których koszty ponoszą obie strony. Ponieważ koncentrują się wokół nadrzędnego celu, jakim jest przetrwanie obu uwikłanych społeczeństw, trudno o kompromis. Obydwa inwestują ogromne środki, bo nikt nie może pozwolić sobie na porażkę. Taki konflikt staje się ważną częścią tożsamości zbiorowej, a jednostki czują, że nie mają wpływu na jego przebieg i zakończenie. Obie strony snują własne narracje, które wspierają konflikt – każda po swojemu tłumaczy jego przyczyny i kontekst, wyjaśniając, dlaczego rozwiązanie jest niemożliwe. Nie dotyczy to moralnego aspektu konfliktów, bo czasem jedna strona argumenty moralne ma, np. ta, która jest okupowana lub została zdobyta jako kolonia.

W przypadku konfliktu izraelsko-palestyńskiego właśnie te narracje – po obu stronach – są główną przeszkodą dla pokojowego rozwiązania. W Izraelu są wspierane niemal od kołyski: od szkoły po służbę wojskową kultywuje się żydowskie mity powstań, bohaterów, poległych żołnierzy. Wystarczy spojrzeć, że święta odnoszą się głównie do prób zgładzenia Żydów, co wzmaga poczucie wiecznego zagrożenia. Kluczowa jest trauma Holokaustu, co w młodzieży utrwalają wycieczki do Polski. Skoro Arabowie nie chcą pokoju i chcą nas pozabijać, Izraelczycy nie ma innego wyjścia, tylko walczyć o przetrwanie, a jedyną instytucją, która to gwarantuje, jest armia. Dlatego stali się „społeczeństwem w mundurze”, gotowym za wszelką cenę walczyć z wrogami.

Obóz wojny kontra obóz pokoju

Jakże mieliby go nie nosić, skoro współczesny Izrael narodził się w wyniku wojny i w uproszczeniu można powiedzieć, że w jej cieniu żyje do dziś.
Nie zawsze tak było. Rzeczywiście, przez pierwsze 20 lat dominowała kultura konfliktu, która uniemożliwiała myślenie o pokoju. Pod koniec lat 70. zdarzył się cud – podpisaliśmy pokój z naszym arcywrogiem Egiptem, co było o tyle łatwiejsze, że Synaj nie należy do ziem obiecanych. Zresztą gdyby trzymać się ściśle litery Biblii, to Izrael powinien istnieć na terenie Zachodniego Brzegu, z Jerozolimą włącznie – tu była kraina Judy. Tu, gdzie dziś jest Izrael i Tel Awiw, mieszkali Filistyni. To niewygodne fakty.

Po podpisaniu pokoju z Egiptem narodził się ruch pokojowy, głównie w środowiskach akademickich, kulturalnych. Powstała organizacja Peace Now. Osiągnięciem były rozmowy z Palestyńczykami i porozumienia w Oslo, za którymi opowiedziała się połowa społeczeństwa. Obóz pokojowy był wtedy najsilniejszy. Początkiem końca tej epoki było zabójstwo Rabina.

A gwoździem do trumny: druga intifada i kolejne potyczki z Hamasem. Obóz pokoju już się z tego nie podniesie?
Premier Barak w Camp David kłamał, stwierdzając, że Palestyńczycy nie są gotowi na pokój, a Arafat chce utopić Izrael we krwi – żadne dane wywiadowcze tego nie potwierdzały. Dwa miesiące później, we wrześniu 2000 r., wybuchło palestyńskie powstanie. Izraelczycy wolą nazywać je intifadą, arabskim słowem, by przypominać, że okupacja trwa. To przykład, jak buduje się narracje. Prawda jest taka, że do 1 marca 2001 r. nie było ani jednego samobójczego ataku, za to wojsko izraelskie wystrzeliło 2 mln pocisków. Spirali nie dało się już zatrzymać. Wpłynęło to zasadniczo na Izraelczyków, którzy z każdą kolejną wojną coraz bardziej przesuwali się na prawo – do 7 października ok. 65 proc., a dziś może nawet 80 proc. społeczeństwa ma takie poglądy. Im bardziej są prawicowi, tym mniej skłonni domagać się rozwiązania pokojowego. Im więcej terroru, tym więcej prawicy. 7 października Izraelczycy stracili poczucie bezpieczeństwa, a obóz wojny tylko się umocnił.

Czy ta wojna musiała wybuchnąć?
Nie musiała, ale wybuchła, bo jednocześnie zaszło kilka czynników. Z horyzontu zniknęła tzw. kwestia palestyńska, bo na ostatniej prostej rozmów z Arabią Saudyjską okazało się, że ważniejsze są sprawy gospodarcze czy atomowe. 7 października Hamas doprowadził do tego, że znów mówi się o utworzeniu państwa palestyńskiego. Drugim ważnym czynnikiem było to, że Netanjahu prowadził politykę „dziel i rządź”, podsycał konflikt między Hamasem a Autonomią Palestyńską, by nie dopuścić do negocjacji – temu miała służyć zgoda na transfer setki milionów dolarów z Kataru do Hamasu. To był błąd. Z niewielkiej organizacji Hamas wyrósł na tak potężną i wyszkoloną siłę, by atak 7 października był możliwy. Pokazał swoje zdolności, obnażył słabości Izraela, gwałcąc kobiety, upokorzył Izraelczyków, przywrócił kwestię powstania państwa palestyńskiego, zemścił się za okupację, blokadę Strefy Gazy i objawił się jako główny gracz. Dowiódł, że tylko dzięki przemocy można pokonać Izrael.

Netanjahu sam stworzył potwora?
W dużym stopniu się do tego przyczynił. Nie ma usprawiedliwienia dla zbrodni Hamasu, ale w oczach Izraelczyków błędna polityka premiera – konfrontacje z Sądem Najwyższym, wspieranie osadników na Zachodnim Brzegu i utrzymywanie tam znacznych sił – stworzyła warunki do ataku. Nawet przed wojną wysłano na Zachodni Brzeg kilka batalionów. Netanjahu – w odróżnieniu od dowódców wojska i służb – do dziś nie wziął odpowiedzialności za 7 października ani nie przeprosił Izraelczyków, że państwo ich nie ochroniło. Nie są mu w stanie tego zapomnieć.

Co zmienił 7 października?
Po obu stronach doszły kolejne traumy. W Izraelu 7 października nazywany jest „nowym Holokaustem”, a Hamas przedstawia sam siebie jako neonazistów. To dyskusyjne, bo jak porównać zgładzenie 6 mln Żydów do zabicia kilkuset cywilów? Palestyńczykom też przyniósł traumę.

Obok realnej wojny w Gazie równolegle toczy się wojna na narracje. W izraelskich mediach dominują informacje o porwanych, żołnierzach, operacji, nie mówi się o kontekście ani zniszczeniach w Gazie. W palestyńskich – przeciwnie, pokazuje się codzienne życie mieszkańców, ruiny, śmierć, przesiedlenia, upokorzenia ze strony IDF, które rozbierają Palestyńczyków niemal do naga i każą im całować izraelską flagę. Palestyńczycy chętnie mówią o kontekście, czyli 57 latach okupacji, chociaż pomijają to, co stało się 7 października.

Obie strony uważają się za ofiary tej wojny i są skłonne karać przeciwnika zbiorowo. Obie się wzajemnie dehumanizują. Po izraelskiej stronie dochodzi moralne uciszanie – niech świat nam nie mówi, co mamy robić, skoro nie pomógł nam w czasie Holokaustu. 72 proc. Palestyńczyków uważa, że 7 października był uprawniony, choć widać różnicę między Gazą a Zachodnim Brzegiem. W Gazie uważa tak 57 proc., na Zachodnim Brzegu 80 proc.

Dwa narody, dwie traumy

Podpalanie domów, w których spali ludzie, obcinanie głów, gwałty, porywania, okrucieństwo na niewidzianą skalę. Dlaczego ten atak był tak brutalny?
3 tys. zamachowców było owładniętych budowaną latami nienawiścią i żądzą zemsty. W oczach Palestyńczyków każdy Izraelczyk jest związany z armią, nie widzi się w nim cywila, lecz wroga. W tych narracjach centralną osią jest fanatyzm religijny, marzenie o męczeństwie, ale też poczucie, że nie ma się już nic do stracenia. Weszli nieniepokojeni do zielonych, zadbanych kibuców, zobaczyli, jak drastycznie poziom życia odbiega od tego, co mają w Gazie, i jeszcze bardziej wpadli w szał.

Wielu Palestyńczyków brutalność Hamasu nie razi, ale część wręcz nie wierzy, że był do tego zdolny. Mój bliski przyjaciel, Palestyńczyk, profesor, zaprzecza, że to Hamas dokonał tej rzezi. Uważa, że to siły izraelskie nie umiały rozpoznać wrogów i zabijały jak popadnie. Z drugiej strony 87 proc. Izraelczyków uważa, że cele wojny uzasadniają zabijanie cywilów w Gazie, a 55 proc. sądzi, że IDF używają za mało sił.

Mamy dwa straumatyzowane na nowo społeczeństwa, przy czym to izraelskie coraz bardziej traci nadzieję na pokój, bo nawet lewica uważa, że Palestyńczykom nie można ufać, skoro zabijają Żydów. Palestyńczycy czują rozpacz, gniew, brak pewności, stabilności, to, co dzieje się dziś, przypomina im wielką traumę – nakbę, wypędzenie w 1948 r. 750 tys. ludzi i śmierć 12 tys. Liczba ofiar w Gazie dziś jest znacznie wyższa – ponad 28 tys. zabitych, 7 tys. pod gruzami, 68 tys. rannych.

Według pana wyliczeń od 1860 r. we wszystkich wojnach izraelskich zginęło ponad 24 tys. Żydów, do tego ponad 4 tys. w zamachach terrorystycznych. Doliczając 1300 zabitych 7 października, wychodzi razem 30 tys. Mamy porównywalne liczby, tyle że nie w ciągu 160 lat, a zaledwie czterech miesięcy.
Dla Izraelczyków te liczby nie mają większego znaczenia, ponad 80 proc. uważa, że nie należy brać pod uwagę cierpienia mieszkańców Gazy. Ponad połowa zgadza się na ich przesiedlenia, 70 proc. na zrównanie Gazy z ziemią, a większość sprzeciwia się leczeniu kobiet i dzieci w Izraelu. Ponad połowa Izraelczyków uważa, że nasza „najbardziej moralna armia świata” używa za mało sił, a ponad 90 proc. – że działa zgodnie z prawem międzynarodowym.

Obie strony czują, że są ofiarami wojny. Do 7 października wielu Izraelczyków nie ufało Palestyńczykom – mówili, że oddaliby im ziemię, ale ci pewnie wycelowaliby rakiety w lotnisko w Tel Awiwie. Po 7 października wielu odczuwa satysfakcję w rodzaju: „a nie mówiliśmy?”. Jak ich teraz przekonać, by zgodzili się na powstanie państwa palestyńskiego? Trauma się odnowiła, etos konfliktu dostał kolejne argumenty.

Da się o tym zapomnieć i iść do przodu?
Serbowie pamiętają bitwę na Kosowym Polu z 1389 r., która do dziś kształtuje ich świadomość narodową. Od Holokaustu nie minęło nawet 80 lat, od nakby niewiele mniej, a od 7 października zaledwie kilka miesięcy. To szybko nie minie. Marzenia o pokoju wydają się dziś mrzonkami. Atak Hamasu był ciosem w obóz pokoju, wiele osób stwierdziło, że polityka dialogu była błędem, bo jej konsekwencją była rzeź. Wielu straciło nadzieję, że pokój jest możliwy.

Z psychologicznego punktu widzenia traumy izraelskie i palestyńskie mogą prowadzić do dwóch rozwiązań – utrwalenia się kultury konfliktu i zamknięcia na jakiekolwiek rozwiązania pokojowe albo, przeciwnie, to będzie impuls do zawarcia pokoju, tak jak stało się to kilka lat po wojnie Jom Kippur. Choć to mniej prawdopodobne. Z badań wynika, że sami Izraelczycy najbardziej zainteresowani są trwaniem status quo lub aneksją Zachodniego Brzegu. Rozwiązanie dwupaństwowe staje się coraz mniej możliwe, głównie dlatego, że właściwie nie było w Izraelu przywódców gotowych oddać Palestyńczykom jakiejkolwiek ziemi. Dlatego tak naprawdę nigdy nie doszło do zawarcia prawdziwego pokoju. Najbliżej było w 2008 r. I może bezpowrotnie zaprzepaszczono szansę.

Co roku przybywa osadników na Zachodnim Brzegu i o ile możliwe byłoby np. włączenie do Izraela osiedli przy zielonej linii, połączone z wymianą ziem, bo to 5 proc. terytorium, o tyle problematyczne jest usunięcie 70 tys. osadników na wzgórzach w głębi. Zresztą po wojnie sześciodniowej z map, także w podręcznikach szkolnych, zniknęła zielona linia, a w powszechnej narracji nie ma „okupacji”, są „tereny wyzwolone”, które Izraelczykom z powodów kulturowych czy religijnych się po prostu należą.

W praktyce Izrael prowadzi okupację przy współpracy Autonomii Palestyńskiej, robi co chce, nawet wbrew porozumieniom z Oslo. Na porządku dziennym są operacje w palestyńskich miastach, czego przykładem jest niedawne wejście specjalnej jednostki w przebraniu sanitariuszy do szpitala w Dżeninie, działanie w stylu „Faudy”. O mniej spektakularnych akcjach w światowych mediach się nie mówi, np. o aresztowaniu na Zachodnim Brzegu od początku wojny ok. 3 tys. osób, w większości powiązanych z Hamasem, podobnie jak o zabiciu ok. 400 Palestyńczyków – przez wojsko i w wyniku pogromów urządzanych przez osadników.

Administracja Joe Bidena nałożyła ostatnio sankcje na czterech najbardziej agresywnych osadników. Słyszymy, że USA mogą uznać Palestynę na forum ONZ. Czy Ameryka może wymusić pokój?
Te sankcje to symboliczna kara, USA dysponują znacznie silniejszymi formami nacisku, począwszy od odcięcia pomocy zbrojnej czy finansowej, co zrobił Eisenhower, kiedy w 1956 r. zmusił Ben Guriona do wycofania z Synaju. Carter wymusił na Beginie podpisanie pokoju z Egiptem, a James Baker, gdy Izrael potrzebował gwarancji amerykańskich na 10 mld dol. w zamian za przyjęcie emigrantów z ZSRR, nakłonił premiera Szamira do udziału w konferencji w Madrycie w 1991 r.

Kiedy Amerykanie chcą, wiedzą, jak skutecznie nacisnąć. Izrael nie jest Rosją, która może robić co chce – my jesteśmy uzależnieni od USA, w mniejszym stopniu od Europy, dlatego jeśli gdzieś szukać nadziei i presji na pokój, to tam. Uznanie państwa Palestyny przez Stany i Wielką Brytanię byłoby ogromnym krokiem naprzód, ale nie wierzę, żeby do tego doszło. Wydaje mi się, że Biden próbuje głównie wywrzeć presję na Netanjahu. Z tym że Netanjahu gwiżdże na Bidena, bo czuje poparcie Republikanów, a Demokraci są bardzo podzieleni. Wojna kosztuje 400 mln dziennie i Ameryka bez mrugnięcia nam je daje. Mówi jedno, ale nieustannie wysyła broń i amunicję. I właśnie szykuje kolejne 17 mld dol.

Bibiści jak kaczyści

Kres wojny i nowe wybory mogą coś zmienić w nastawieniu Izraelczyków? Netanjahu nie ma raczej szans utrzymać się u władzy.
Sondaże wskazują na Benny’ego Gantza, byłego szefa sztabu, który zbudował partię polityczną, ale to też przecież prawica. Izraelczycy dziś potrzebują poczucia bezpieczeństwa i pewności, że Hamas już im nie zagrozi. Bibiści, jak kaczyści, nie znikną od razu, a nawet może się okazać, że sondaże sondażami, a przy urnach ręce same zagłosują na Likud.

Netanjahu – najmłodszy premier w historii i najdłużej sprawujący władzę. Skąd się bierze jego moc?
Jest inteligentnym narcyzem, a przede wszystkim mistrzem przemówień – ostry, rzeczowy, ale też w odróżnieniu od innych polityków niezmienny w swoich przekonaniach. Wmówił wszystkim, że jest mężem stanu na wzór Churchilla, nie stroni od porównywania siebie do Mojżesza. Zawsze był i pozostaje jastrzębiem, w ostatnim czasie, ze względu na jego proces karny, to się tylko pogłębiło. Netanjahu boi się pójść do więzienia i zrobi wszystko, żeby odsunąć to ryzyko – dlatego wziął do rządu faszystów i ludzi skrajnie religijnych, a teraz stara się, by wojna trwała jak najdłużej, może latami. Nie ma skrupułów i nie stroni od manipulacji, co wielokrotnie pomagało mu wygrać wybory. Wydaje się, że jednak prędzej czy później straci władzę.

***

Daniel Bar-Tal jest emerytowanym profesorem uniwersytetu w Tel Awiwie i zagranicznym członkiem Polskiej Akademii Nauk. Autor tzw. teorii nierozwiązywalnych konfliktów. Ostatnio nakładem PAN ukazała się jego książka „Złudzenia niszczące życie. O konflikcie państwa izraelskiego z Palestyńczykami”.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną