Gwałty: potworna broń w wojnie Izraela z Hamasem. Kobiety miały się czuć „skażone”
AGNIESZKA ZAGNER: Pani organizacja opublikowała kompleksowy raport na temat przemocy seksualnej 7 października pt. „Niemy krzyk”. Skąd ten tytuł?
ORIT SULITZEANU: Zginęła większość ofiar, w tym kobiet, które 7 października doświadczyły przemocy seksualnej. Zostały tylko „nieme”, skrzywdzone ciała.
Jaka jest skala tej przemocy?
Nie mamy precyzyjnych danych. Ostrożnie szacujemy, że może to być kilkadziesiąt osób. Wśród ponad 1200 zabitych tego dnia przypadki przemocy seksualnej dotyczyły głównie kobiet, choć zdarzało się, że zamachowcy odcinali mężczyznom narządy płciowe. Wiele ciał było tak zmasakrowanych, że nie dało się wstępnie ustalić płci. Wciąż mało wiemy o skali tej przemocy, nakreślenie pełnego obrazu może zająć lata, jeśli w ogóle będzie możliwe.
Dlaczego to tyle trwa?
Moja ocalona z Holokaustu mama dopiero 65 lat po wojnie była w stanie powiedzieć, że była świadkiem gwałtu. Czasem nawet 65 lat to za mało. Dochodzi problem kulturowy – wpaja się nam, że gwałt dokonany przez Araba jest sto razy gorszy niż inny, bo to nasz śmiertelny, odrażający, znienawidzony wróg. Ofiara czuje się „skażona”. To jeden z powodów, dlaczego ocaleni mogą nie chcieć mówić o swoich przeżyciach.
Wyjąwszy kontekst kulturowy: czym przemoc seksualna 7 października różniła się od innych tego typu przestępstw?
To, co działo się 7 października, podlega pod definicję gwałtów wojennych, które mają kilka cech wspólnych – to często gwałty zbiorowe, dokonywane publicznie, ze szczególnym okrucieństwem (okaleczanie, umieszczanie w narządach płciowych różnych przedmiotów, jak granaty czy noże).