U Trumpa nic dobrego, u Harris nic nowego. Debata widziana z Warszawy. W 5 punktach
Choć od demokratki nie usłyszeliśmy nic nowego, a od republikanina nic dobrego, to ważne, że sprawa rosyjskiej agresji na Ukrainę i przyszłości amerykańskiego wsparcia dla Kijowa pojawiła się w debacie, i to wyraźnie. Dlaczego?
1.
Kwestia dalszego wsparcia USA i w ogóle wyniku wojny została powiązana przez Kamalę Harris ze znaczącym blokiem wyborców w bardzo znaczącym stanie. Chodzi o setki tysięcy Amerykanów polskiego pochodzenia w Pensylwanii, w której odbywała się debata i która uchodzi za najbardziej kluczowy z tzw. swing states (decydujących o ostatecznym wyniku wyborów). Ci wyborcy, zdaniem demokratki oczywiście, chcieliby wiedzieć, czy Donald Trump ustąpi Władimirowi Putinowi, jak szybko to zrobi i czy Rosjanin zje go „na śniadanie”.
Niezależnie od tego, jakie są prawdziwe oczekiwania polskiej diaspory i czy w ogóle Ukraina ich obchodzi w kontekście wyborów, wrzucony w debacie temat będzie odbijał się echem przez najbliższe tygodnie, a ostatecznie może zmusić Trumpa do zajęcia wyraźniejszego stanowiska. Być może skłoni wyborców innego pochodzenia do zastanowienia się nad trwającą w Europie wojną i rolą Ameryki.
2.
Pogłębiając wątek relacji Trump–Putin, demokratka przypomniała umizgi 45. prezydenta do różnych nieprzyjaznych Ameryce dyktatorów. Tak jak wcześniej na partyjnej konwencji oskarżyła go o słabość, uległość, podatność na pochlebstwa i manipulacje. Trump, prawdopodobnie nieświadomie, strzelił sobie w kolano, cytując na własną obronę skompromitowanego w Europie i w całym demokratycznym Zachodzie premiera Węgier Viktora Orbána, który miał mówić, że Chiny, Rosja i Korea Północna boją się tylko Trumpa, a demokratyczną administrację ogrywają.