Milton szaleje w Ameryce, trumpiści rozpętują burzę. Obie partie mają powody do nerwów
Polska była w szoku po niedawnej powodzi stulecia, ale w USA kataklizmy na podobną skalę zdarzają się co roku z regularnością zegara – od sierpnia do października południowe i wschodnie stany nawiedzają huragany. Na przełomie września i października huragan Helene spustoszył Florydę, Georgię i Karolinę Północną, a obecnie na Florydzie szaleje huragan Milton. Poza zniszczeniami i ofiarami w ludziach najnowszy kataklizm ma także implikacje polityczne, ważne w obliczu wyborów czekających Amerykę za niespełna cztery tygodnie.
Najpierw Helene, teraz Milton
Milton uderzył w nocy ze środy na czwartek w zachodnie wybrzeże Florydy, od strony Zatoki Meksykańskiej. Nie sprawdził się, na szczęście, najgorszy scenariusz, gdyż siła huraganu osłabła, jak to często bywa, w momencie jego przejścia znad morza na ląd – z kategorii 4 do 3, a potem nawet 2. W czwartek wiadomo było o „tylko” kilkunastu ofiarach śmiertelnych, a więc o liczbie o wiele mniejszej niż ponad 230 zabitych w wyniku huraganu Helene.
Ogromne tereny w południowej i centralnej części stanu, z takimi miastami jak Tampa, Fort Myers, są zalane, co grozi epidemiami chorób. Liczne na Florydzie aligatory podpływają pod podtopione domy. Nad Florydą Milton przechodzi w postaci tornada (nazywanego także cyklonem tropikalnym), a więc trąb powietrznych, kiedy wiatr z ogromną siłą seryjnie niszczy domy, powala drzewa i porywa samochody, co zwykle przynosi wiele ofiar wśród mieszkańców pustoszonych w ten sposób terenów.
Czytaj też: