Sympatia do rosyjskiego dyktatora nie jest niczym nowym u Trumpa, nowością jest skala umizgów i powielanie jego najbardziej kłamliwych tez. „Politico” wyliczył kilkadziesiąt w ostatnim miesiącu: prezydent USA nazwał Wołodymyra Zełenskiego dyktatorem, stwierdził, że niepotrzebnie zdecydował się bronić przed rosyjską agresją w lutym 2022 r., w dodatku nie zgodził się na kapitulację, którą w Stambule w marcu i kwietniu 2022 dyktował mu Siergiej Ławrow. Stwierdził też, w ślad za Kremlem, że wojnę sprowokowała nie Rosja, a prezydent Joe Biden. Podczas najnowszej awantury w Białym Domu Trump przekonywał, że to Zełenski igra życiem, ryzykując wybuch III wojny światowej.
Trump odwraca pojęcia
Słowa wypowiadane przez przywódcę najsilniejszego i najbardziej wpływowego państwa świata mają znaczenie. Nawet jeśli się z nich wycofuje. Zapytany przez dziennikarzy, czy nadal uważa Zełenskiego za dyktatora, Trump odparł: „Czy ja tak powiedziałem? Nie mogę uwierzyć, że to powiedziałem. Następne pytanie”.
Trump swobodnie i lekkomyślnie odwraca pojęcia. Ukraina przestała być ofiarą, stała się problemem i przeszkodą. Rosja nie jest już dla Białego Domu wrogiem i zagrożeniem, lecz „partnerem, ewentualnie konkurentem”. A za słowami idą konkretne decyzje. Podczas spotkania państw G7 w trzecią rocznicę wybuchu wojny Amerykanie naciskali, by w oświadczeniu poparcia Ukrainy nie używać terminu „agresor”, a wojnę zastąpić „konfliktem”.