Czy pieniądze obronią Europę? Jeśli ten plan się nie uda, wszystkich nas czeka porażka
Kraje Unii Europejskiej gnają, by wyprzedzić coś, co postrzegają jako nieuchronność: wycofanie się USA z obrony naszego kontynentu i powierzenie jej swojego bezpieczeństwa, także w konfrontacji z Rosją, nuklearnym i konwencjonalnym supermocarstwem. Druga prezydentura Donalda Trumpa nie jest tylko pobudką, brzmi jak wielki i głośny dzwon, którego echo słychać od Atlantyku po Ukrainę.
Amerykanie nie mają zamiaru dalej finansować i wspierać europejskiego bezpieczeństwa, nawet jeśli sami Europejczycy pozostają pod wrażeniem przekonania o paraliżującej niesamodzielności. W ostatnich dekadach USA zawarły z Europą niepisany deal, teraz go zrywają – nie chcą pozostawać mocarstwem europejskim i choć na razie nie wychodzą z NATO, to sygnalizują niechęć do pomagania nam. Słychać to nawet w ujawnionej niedawno signalowej konwersacji najwyższych rangą zwierzchników aparatu obrony USA, która ujawnia kierunek polityki Waszyngtonu pod wodzą Trumpa – Europa jest zła, niewdzięczna, a nawet wroga USA.
Czytaj też: Czy francuski nuklearny parasol nad Europą odstraszy Rosję?
Unia sięga do kieszeni
Przeczuwając atak Trumpa, Unia pod koniec zeszłego roku zaplanowała szereg inicjatyw, programów i pomysłów rozszerzających rachityczne do tej pory formuły wspólnej polityki obronnej. Próbowała jej od ponad 20 lat, ale bez powodzenia z uwagi na opory i protesty tych krajów, które nie chciały rywalizacji Unia–NATO, i tych, które może i chciały niezależności, ale tylko na swoją modłę. Dziś ambicje są niższe, ale mają zagwarantować wyższy poziom ich wykonalności.
O wspólnej armii nikt nie mówi, mało kto wspomina nawet europejską autonomię strategiczną.