Świat

Wielka Brytania musi się ocknąć. „Rosja już toczy z nami wojnę, a my nie jesteśmy gotowi”

Premier Keir Starmer podczas konferencji prasowej po podpisaniu umowy o zabezpieczeniu bazy wojskowej na wyspie Diego Garcia w Stałej Kwaterze Głównej w Northwood, 22 maja 2025 r. Premier Keir Starmer podczas konferencji prasowej po podpisaniu umowy o zabezpieczeniu bazy wojskowej na wyspie Diego Garcia w Stałej Kwaterze Głównej w Northwood, 22 maja 2025 r. Simon Dawson / No 10 Downing Street / Flickr CC by 2.0
Na Wyspach wielkie poruszenie. Przygotowany przez niezależnych ekspertów „Strategiczny Przegląd Obronności” wskazuje jednoznacznie, że Brytyjczycy nie są dziś gotowi walczyć z Moskwą czy Pekinem.

Tu znaczenie mają nazwiska. „Przegląd” przygotowało troje wybitnych ekspertów, którym trudno odmówić wiedzy, ale i doświadczenia w sprawach obronności i stosunków międzynarodowych. To Lord Robertson, sekretarz generalny NATO w latach 1999–2003, dr Fiona Hill, rektor Durham University w północnej Anglii, główna doradczyni Donalda Trumpa ds. Rosji w jego pierwszej kadencji. Hill wyrosła na główną interpretatorkę polityki Trumpa wobec Moskwy, a przede wszystkim jego fascynacji Putinem. Niedawno udzieliła głośnego wywiadu dla magazynu „Foreign Affairs”, wskazując, że Trump jest Putinem po ludzku zafascynowany. Imponuje mu respekt, jaki wzbudza, i bardzo zależy mu na tym, by dyktator widział w nim twardego lidera, a potem może przyjaciela.

Grono autorów brytyjskiej analizy dopełnia gen. Richard Barrons, dawniej głównodowodzący połączonych rodzajów sił zbrojnych, ze stażem pracy na placówkach wojskowych w NATO, ale i na Dalekim Wschodzie.

Inny rodzaj wojny

Wnioski z przeglądu są jednoznaczne. Wielka Brytania już jest w stanie wojny z Rosją, choć oczywiście nie jest to wojna konwencjonalna. Przede wszystkim, co zauważył niedawno również James Nixey z Chatham House, brytyjska opinia publiczna, ale też tamtejsza klasa polityczna nie jest w ogóle tego świadoma. Kraj nie ma odpowiednich narzędzi, żeby przeciwstawić się rosyjskim aktom sabotażu ani rosnącej sile Chin. Richard Barrons pisze wprost, że „pocisk manewrujący może w każdej chwili znaleźć się maksymalnie 90 minut od uderzenia w Wielką Brytanię”.

Sporo się teraz mówi o zmieniającym się środowisku bezpieczeństwa w Europie i na świecie i nowej naturze samej wojny. Dominuje ton trzeźwej analizy wskazującej, że już jest gorzej, niż wielu się wydaje – zarówno w kwestii brytyjskich zdolności obronnych, jak i tego, co dzieje się za granicą.

Fiona Hill, komentując publikację na łamach dziennika „The Guardian”, też podkreśla, że Rosja tak naprawdę już prowadzi wojnę z Wielką Brytanią. Władimir Putin mówił wiele lat temu, że jest w konflikcie z całym Zachodem. Dlatego Hill uważa, że Brytyjczycy powinni widzieć w Rosji wroga. To nowa wersja starego ostrzeżenia, bo podobne wnioski Hill formułowała już dekadę temu, po aneksji Krymu, jeszcze zanim przeszła do administracji Trumpa (w której zresztą wytrzymała tylko rok).

W dodatku – Hill w swojej części przeglądu artykułuje to bardzo mocno – pozycja Wielkiej Brytanii w światowym ekosystemie bezpieczeństwa mocno się zmieniła, bo Londyn nie może liczyć już na parasol bezpieczeństwa ze strony USA.

Czytaj też: Europa musi wcisnąć gaz do dechy, jeśli nie chce poddać się Rosji

Dwie lekcje dla Wielkiej Brytanii

Autorzy przeglądu stawiają nacisk właśnie na zwrot w polityce zagranicznej USA jako główną zmienną wpływającą na bezpieczeństwo Wielkiej Brytanii. Wbrew temu, co Putin i jego ludzie mówią na temat Trumpa, Rosja nadal postrzega Stany jako śmiertelnego wroga, a wojnę w Ukrainie wykorzystuje jako formę konfliktu zastępczego. Co więcej, sukcesem Putina jest zwerbowanie do swojej antyzachodniej koalicji Chin, Iranu, Korei Północnej i innych państw, również mniej znaczących militarnie i strategicznie. Rosjanie zwiększyli swoje zdolności w konfliktach „podprogowych”: na polu sabotażu i wojny propagandowej. W brytyjskim przeglądzie sporo miejsca poświęcono tym zagadnieniom, a także problemom wynikającym z braku pełnej koordynacji wywiadowczej. Nie można już liczyć na to, że Amerykanie podzielą się swoją wiedzą. Jeśli ją w ogóle posiądą.

Autorzy radzą brytyjskiemu rządowi i dowódcom brać przykład z Ukrainy, zwłaszcza w dwóch obszarach: technologii i przetargów na sprzęt wojskowy. Wielka Brytania powinna mocno rozwinąć zdolności ofensywne i produkcyjne, więcej łożyć na drony, które dziś stanowią kluczowy element uzbrojenia, ale i zarządzania polem walki. Oceniając dokument na antenie Radia Monocle, Marion Messner z Chatham House zauważyła, że drony to dziś „raczej amunicja niż sprzęt tak ważny jak czołgi czy transportery opancerzone”. Innymi słowy, strata kilku dronów nie powinna nikogo martwić. Oczywiście pod warunkiem, że ma się ich pod dostatkiem i można straty szybko uzupełnić.

Druga lekcja, jaka płynie dla Wielkiej Brytanii (i w zasadzie nie tylko dla niej) z Ukrainy, to potrzeba skrócenia procesów zakupowych w sektorze obronnym. Przetargi są rozwleczone w czasie. Ukraińcy potrafili ten proces skrócić do „kilku miesięcy, czasem tygodni”. Nie ma powodu, by brytyjskie siły zbrojne nie działały w takim samym trybie, nawet jeśli nie toczą właśnie wojny w klasycznym rozumieniu.

Czytaj też: Czy francuski nuklearny parasol nad Europą odstraszy Rosję?

Europa bez Ameryki

Raport wywołał w ostatnich dniach ogromną debatę na Wyspach. Nie przypadkiem ukazał się kilkanaście dni przed szczytem NATO w Hadze i w trakcie pielgrzymki, którą po krajach Sojuszu odbywa właśnie sekretarz generalny Mark Rutte. Dzisiaj jest w Londynie.

Trump żąda tymczasem przeznaczania 5 proc. PKB na obronność przez wszystkich członków NATO. Nie da się spełnić tego celu natychmiast; Westminster przeznacza 2,3 proc., więc odsetek musiałby wzrosnąć dwukrotnie. To nierealistycznie, ale wydaje się, że sekretarz obrony John Healey ma konkretne plany wzmocnienia zdolności obronnych kraju: 100-tys. armia, 12 nowych łodzi podwodnych, ścisła współpraca z europejskimi sojusznikami w NATO. W kuluarach już właściwie wszędzie w Europie słychać, że Stany Zjednoczone przestały być naszym sojusznikiem. A przynajmniej nie takim, na którego można liczyć zawsze i wszędzie.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Rynek

Afera upadłościowa, czyli syndyk złodziejem. Z pomocą sędziego okradał upadające firmy

Powstała patologia: syndycy zawyżają koszty własnego działania, wystawiają horrendalne faktury za niestworzone rzeczy, sędziowie to akceptują, a żaden państwowy urzędnik się tym nie interesuje. To kradzież pieniędzy, które należą się przede wszystkim wierzycielom.

Violetta Krasnowska
12.06.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną