Szczyt NATO: „tatuś” Trump, niesforny Hiszpan, SMS-y od Ruttego. Europa szuka sposobu na USA
Monumentalny sukces. Wielkie zwycięstwo. Historyczny moment. Nie ma takiej zbitki superlatywów, której dziś by nie użyto na określenie rezultatów szczytu NATO. Da się go podsumować jeszcze inaczej – jako hołd 31 zwykłych sojuszników dla sojusznika nadzwyczajnego – Stanów Zjednoczonych, uosabianych przez majestat prezydenta Donalda Trumpa.
Od ugoszczenia przez holenderską parę królewską, przez szczególne powitanie na samym szczycie, liczne wyrazy wdzięczności i uznania – aż do słowa, które zrobiło największą karierę: „tatuś”. Sekretarz generalny Mark Rutte użył tego familiarnego określenia, gdy Trump znowu opowiadał o dwóch walczących krajach jak o dzieciach na podwórku.
Choć porównanie nie dotyczyło wprost NATO, pytany o nie Rutte wcale się nie odżegnywał od traktowania Trumpa jak ojca kluczowych zmian, w tym w wydatkach. Choć dzień taty był w poniedziałek, to w środę Trump dostał w Hadze najbardziej wyczekiwane prezenty – szacunek i bilion dolarów rocznie w ramach „płacenia Europy na NATO”. Tak właśnie podsumował efekty spotkania z przywódcami państw członkowskich, a było w tym wszystkim więcej emocji niż konkretów. Na szczęście emocje miał wyłącznie pozytywne – widać było, że jest zadowolony, czuje się doceniony i ma dobry humor. Nauczeni doświadczeniem poprzedniej kadencji dyplomaci tak wszystko zorganizowali, że powszechnej awantury nie było i tylko jedno z sojuszniczych „dzieci” wykazało niesubordynację.
Rozwój wypadków i wydatków
Bo niby ma być 5 proc. PKB na obronę, ale tak naprawdę na wojsko może iść 3,5, a jeśli ktoś uzna, że da radę wydawać mniej, by spełnić wyznaczone przez NATO cele, to niech wydaje tyle, ile może.