Trump i Putin w Budapeszcie. Kto tu rozdaje karty? Orbán triumfuje, Unia znów upokorzona
Domniemany i analizowany na całym świecie proukraiński zwrot w polityce Donalda Trumpa trwał tak krótko, że nie można go nawet nazwać zwrotem. Jak prawie wszystko w czasie jego drugiej kadencji, przynajmniej w zakresie polityki zagranicznej. Zapowiedzi presji celnej na Indie, ataki na europejskie kraje kupujące rosyjskie surowce, aluzje o możliwym przekazaniu Ukrainie rakiet dalekiego zasięgu Tomahawk okazały się właśnie tym – zapowiedziami, atakami, aluzjami, niczym więcej.
Realnych efektów rozmaitych deklaracji Trumpa nie ma, bo nie może być – amerykańska polityka zagraniczna jest nieefektywna, Biały Dom wybił jej zęby, zwalniając tysiące urzędników, eliminując instytucje budujące demokratyczne soft power i przede wszystkim ustępując wobec dyktatorów jak świat długi i szeroki. Dzisiejsza dyplomacja Waszyngtonu to mieszanka chaosu, nieprzewidywalności, antyekspertyz i gróźb. Trudno spodziewać się silnej, dalekosiężnej strategii w takich ramach intelektualnych.
Czytaj też: Po szczycie w Szarm el-Szejk: Trump ogłasza sukces. A co naprawdę dzieje się w Gazie?
Trump znów zmienił front
Dokładnie to stało się w czwartek w czasie i po rozmowie Trumpa z Władimirem Putinem. Kiedy już wydawało się, że inicjatywa jest po stronie Ukrainy, zarówno na polu walki, jak i w wysiłkach dyplomatycznych, Trump znowu zmienił front. Już miał dać Wołodymyrowi Zełenskiemu Tomahawki, już szukał sposobu na zaszantażowanie Narendry Modiego – po czym wyciągnął rękę do Putina. I zrobił to za pomocą ulubionego podwykonawcy na arenie międzynarodowej, czyli