Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Szczurza szarża

Gryzonie atakują

Szansą dla szczurów jest nowa ustawa śmieciowa. Szansą dla szczurów jest nowa ustawa śmieciowa. John Downer/Getty Images / FPM
Na ulicach największych polskich miast, obok ludzi, spotyka się coraz więcej szczurów. Najbardziej zaszczurzonymi miastami w Polsce są: Wrocław, Kraków i Warszawa.
Kawałek szczurzej szczęki znaleziony w żywności eksportowanej do Rosji.AN Kawałek szczurzej szczęki znaleziony w żywności eksportowanej do Rosji.

Gryzonie buszują po ulicach nawet w dzień. To jeden z najbardziej niepokojących objawów. Zwykle bowiem szczury schodzą człowiekowi z drogi, z ukrycia wychodzą dopiero nocą. W dzień stają się widoczne, gdy jest ich już tak dużo, że zaczynają mieć kłopot ze zdobyciem pożywienia. – Każdy zdeterminowany gryzoń, którego uda nam się zobaczyć, oznacza, że w ukryciu zostały setki jego pobratymców – twierdzi prof. Stanisław Ignatowicz z SGGW w Warszawie.

W warszawskim Miasteczku Wilanów gryzoni jest szczególnie dużo. – Niektórzy mieszkańcy myślą, że to lemingi – mówi znany dziennikarz, który żałuje, że się tam przeprowadził. Szczury lubią wodę, kusi je miejscowe jeziorko i zbyt rzadko opróżniane śmietniki. Lubią też ludzi, chcą żyć w ich sąsiedztwie. Opanowały warszawską Starówkę. Masowo zasiedliły kanały, czują się w nich znakomicie. Podobnie jak w Krakowie. Wrocław nie radzi sobie ze szczurami od lat, paradują po miejscowym rynku.

We Wrocławiu firmę deratyzacyjną wezwała rozhisteryzowana kobieta, na którą szczur wyszedł z sedesu w jej własnym mieszkaniu. To częste zjawisko, zwierzęta swobodnie przemieszczają się rurami kanalizacyjnymi. Za objaw niepokojący uznano jednak fakt, że gryzoń zaatakował aż na czwartym piętrze. Wchodzą coraz wyżej. Pełno ich na nabrzeżach Odry, na placu Kościuszki. Portal internetowy NaszeMiasto.pl cytuje wypowiedź urzędniczki magistratu, która stwierdza, że „szczury są naturalnymi mieszkańcami miasta, nie da się ich wytępić”. Dlatego hitem stały się specjalne klapki, które można zamontować na rury kanalizacyjne w taki sposób, by ścieki mogły z nich wypływać, ale żeby szczury nie mogły wejść do góry. Hydraulicy mają pełne portfele zamówień.

Niszczą i zjadają

Na jednego mieszkańca Paryża przypadają cztery szczury, na nowojorczyka – pięć. Wrocław, Kraków i Warszawa mają trzy sztuki „na głowę” i doganiają światową czołówkę. Ale ciągle daleko nam do Indii, gdzie w celu oszacowania populacji gryzoni liczbę mieszkańców mnoży się przez sześć. W tym kraju szczury zjadają 2 mln ton ziarna dziennie. Na całym świecie, według Światowej Organizacji Zdrowia, gryzonie pozbawiają ludzi już ponad 20 proc. wyprodukowanej żywności. Wygryzają coraz większą część produktu krajowego brutto.

W Polsce straty szacuje się inaczej. Najbardziej po kieszeni bije nas nie to, co gryzonie zjedzą – 25 szczurów potrzebuje tyle pożywienia, co jeden człowiek – ale to, co zniszczą. Jeden szczur buszujący po magazynie żywności w ciągu doby niszczy 30 kg. I rozniesie ponad 200 chorób. – Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że źródłem aż jednej trzeciej zatruć pokarmowych są właśnie szczury – mówi prof. Ignatowicz. Chociaż nie mamy z nimi bezpośredniego kontaktu, ale pośrednikami są koty, psy, komary i kleszcze.

Tadeusza Wojciechowskiego, redaktora naczelnego pisma „Bezpieczeństwo i Higiena Żywności”, najbardziej niepokoi to, że produkcja i handel artykułami spożywczymi są w Polsce przed gryzoniami słabo chronione. Głównie z powodu oszczędności. Także na walce ze szczurami, których niebezpieczeństwa wydajemy się nie doceniać. Mamy ten kłopot niejako na własne życzenie.

Anglicy wyliczyli, że od 1998 r. populacja gryzoni na Wyspach wzrosła o 39 proc. i szacują ją na 60 mln. Opracowali cały system walki oraz monitorowania ich obecności, który – teoretycznie – obowiązuje także w Polsce. Tylko że u nas jest on mocno dziurawy, więc twardych danych na potwierdzenie faktu, że szczurów jest w Polsce tyle, co mieszkańców, czyli prawie 40 mln – brak.

Walka ze szczurami jest ustawowym obowiązkiem samorządów lokalnych, a także właścicieli domów mieszkalnych, szpitali, hoteli czy zakładów spożywczych. To w praktyce powinno oznaczać regularne wizyty firm deratyzacyjnych, których pracownicy doskonale potrafią zlokalizować prawdopodobne kryjówki zwierząt oraz ścieżki ich wędrówek za pomocą tak zwanych stacji deratyzacyjnych. – Umieszcza się w nich preparat i po jakimś czasie sprawdza, czy gryzoń go skosztował – wyjaśnia prof. Ignatowicz. Szczury są bardzo nieufne, więc degustuje jeden, a reszta go obserwuje. Gdyby coś mu się stało, z karmnika w stacji deratyzacyjnej żaden następny już by nie skorzystał. Dopiero po stwierdzeniu obecności i ocenie liczebności szczurzej populacji deratyzator stosuje trucizny. Te najnowszej generacji powodują śmierć zwierzęcia dopiero po kilku dniach, gdy stado nie jest już w stanie powiązać przyczyny śmierci kolegi z faktem konsumpcji preparatu.

Kiedy media zaczęły alarmować o pladze szczurów przy ul. Śląskiej w Gdyni, prezydent miasta Wojciech Szczurek zaostrzył regulamin utrzymania czystości. Na właścicieli posesji nałożył obowiązek korzystania z usług profesjonalnych deratyzatorów. A to – jak szybko obliczyli opozycyjni radni – oznaczać mogło jednorazowy wydatek wysokości nawet 500 zł. Gdyby natomiast właściciele domów zdecydowali się truć te gryzonie na własną rękę, wydaliby znacznie mniej. Ceny preparatów wahają się od 30 do 150 zł. Wielu wybrało więc wariant tańszy.

W rezultacie obserwujemy, że szczury stają się coraz bardziej odporne na trutki i większość preparatów jest już nieskuteczna – twierdzi Adam Urbaniak z firmy BASF, która m.in. produkuje takie środki. Tak jak szybko przestały być hitem generatory ultradźwięków, które miały skutecznie odstraszać gryzonie. Teraz chętnie osiedlają się w ich sąsiedztwie. Firmy deratyzacyjne licytują się ze sobą, która podejmie się odszczurzania za jak najniższą cenę. Zeszła ona do absurdalnego, zdaniem Urbaniaka, poziomu 1 gr za deratyzację metra kwadratowego powierzchni. – Nie ma mowy, żeby za te pieniądze nie dopuścić do rozplenienia się gryzoni – twierdzi.

Najczęściej jednak ustawowy obowiązek odszczurzania samorządy lokalne cedują na koty. Według ostatniego raportu Najwyższej Izby Kontroli aż 71 proc. gmin w kraju w ogóle nie wykonuje obowiązkowej deratyzacji. Te wzorcowe robią to dwa razy w roku. To stanowczo za rzadko, akcję odszczurzania powinno się prowadzić co sześć tygodni. – Populacja szczurów, nieniepokojona przez człowieka, po trzech miesiącach zwiększa się dwunastokrotnie – wylicza prof. Stanisław Ignatowicz. Im więcej pożywienia mają gryzonie, tym szybciej się mnożą. Szczurza ciąża trwa 23 dni, a w jednym miocie rodzi się nawet 15 małych.

Sami je karmimy

Inspektorzy Najwyższej Izby Kontroli tylko w Gdyni i w Kielcach wykryli po kilkaset nielegalnych wysypisk śmieci. W Poznaniu – ponad pół tysiąca. Na tych wysypiskach, na które trafia też coraz więcej resztek żywności, mnożą się szczury. Mają tu idealne warunki. Gminom brakuje pieniędzy na likwidację wysypisk. Kiedy je w końcu znajdą i zasypią góry śmieci, szczurze kolonie przeniosą się do ludzkich osiedli. Bez człowieka nie są w stanie przeżyć.

Szansą dla szczurów jest też nowa ustawa śmieciowa. Jeszcze przed jej wejściem w życie gryzonie osiedlały się w pobliżu zbyt rzadko opróżnianych śmietników. Teraz, gdy przetargi na wywóz i utylizację odpadów powygrywały najtańsze firmy, śmieci z wielu miejskich osiedli będą wywożone jeszcze rzadziej. A z osiedli domków jednorodzinnych raz, góra dwa razy w miesiącu. Na kolejne dzikie wysypiska.

Im bogatszym stajemy się społeczeństwem, tym intensywniej dokarmiamy szczury. Wraz z wejściem do Unii przejęliśmy przepisy, nakładające na szpitale i zakłady żywienia zbiorowego, a więc restauracje, bufety pracownicze itp., obowiązek utylizacji resztek jedzenia. Bezpowrotnie minęły czasy, gdy karmiono nimi świnie. Teraz karmimy nimi m.in.szczury. Firmy utylizacyjne, przekonane, że nadeszły dla nich dobre czasy, bardzo się rozczarowały. Restauracji przybywa lawinowo, ale żaden właściciel zakładu żywienia zbiorowego nie chce ponosić kosztów przerobu resztek z talerzy na kompost. – Wszyscy kupili tak zwane młynki koloidalne – twierdzi Jacek Leonkiewicz ze zrzeszenia firm utylizacyjnych Quattro. Zamiast płacić za wywóz i utylizację, wrzuca się resztki z kuchni do młynka, który je rozdrabnia, i w tej postaci można się ich pozbyć, wylewając do kanalizacji. To jest przyczyna, że szczury zagnieździły się w kanałach i wyległy na starówki największych miast. Tu przecież jest największe skupisko restauracji, w których się żywią. Latem kolonie szczurów przenoszą się do kurortów nadmorskich.

Gryzoń na talerzu

Na świecie każdego dnia przybywa 3,5 mln szczurów. Robimy wszystko, żeby jak najwięcej zagnieździło się właśnie u nas. Przy szybko powiększającej się populacji gryzoni rozplenią się one wszędzie. Nawet w przedsiębiorstwach produkujących żywność. Właściciele firm, przekonani, że plaga szczurów ich nie dotyczy, bo przecież nigdy tu gryzoni nie było, rezygnują z deratyzacyjnych usług. Po co płacić, skoro nie ma problemu? Wyłoży się trutkę.

Znana wielka firma spożywcza poprosiła prof. Ignatowicza o pomoc dopiero wtedy, gdy oburzony odbiorca z Rosji odesłał jej opakowanie, w którym konsument znalazł szczurzą szczękę. Do bardziej stanowczych działań skłoniła ją wizja utraty kontraktu. Śladów obecności gryzoni w przedsiębiorstwie było bez liku. Jak mogły nie zauważyć ich odpowiednie służby? Nic nie dostrzegli inspektorzy sanepidu?

Tadeusz Wojciechowski o inspekcjach państwowych ma jak najgorsze zdanie. – Są niewyszkolone, niedoposażone i niezainteresowane kontrolą obecności szkodników – twierdzi. Zadowalają się sprawdzeniem, czy firma ma umowę na odszczurzanie. Wystarczy, że przeprowadzi je dwa razy w roku. Inspektorzy sprawdzają tylko papiery. – O latarkach, emitujących promienie ultrafioletowe, nie mają pojęcia – irytuje się Wojciechowski. Tymczasem każdy inspektor powinien je mieć na podorędziu. Urządzenie umożliwia wykrycie śladów obecności szczurów i upewnia, że problem się pojawił.

Za bezpieczeństwo żywności odpowiada jej producent. Dlatego firmy, którym zależy na dobrej opinii, od czasu do czasu wysyłają dobrze przeszkolonych pracowników na inspekcję do swoich dostawców. Chcą się upewnić, że kupują składniki produkowane i przechowywane we właściwych warunkach, w pomieszczeniach wolnych m.in. od gryzoni. Gorzej bywa z odbiorcami. Kiedy renomowany producent słodyczy zaczął dostawać reklamacje, że w czekoladkach są larwy moli spożywczych, postanowił sprawdzić warunki sanitarne swoich partnerów handlowych. W tym celu o pomoc poprosił prof. Ignatowicza. Profesor udał się do kilku placówek sieci, wyposażony w feromony samic moli spożywczych. Samce szybko wyczuły zapach i wkrótce otoczyła go chmara owadów, namacalny dowód obecności szkodników. Ale renomowany producent słodyczy niewiele u dyrektorów sieci wskórał. Miał do wyboru – albo żądać pokrycia strat (na skutek reklamacji bardzo spadła mu sprzedaż) i stracić dużego klienta, albo zadowolić się jego obietnicą poprawy warunków sanitarnych. Wybrał to drugie.

Na następną wizytę do sieci prof. Ignatowicz wybierze się w towarzystwie dziennikarzy znanej stacji telewizyjnej, wyposażony nie tylko w feromony, ale także w latarkę wykrywającą ślady odchodów szczurów. Zanosi się na kolejną aferę, którą – zamiast inspekcji państwowej – wykryją media.

Polityka 30.2013 (2917) z dnia 23.07.2013; Rynek; s. 32
Oryginalny tytuł tekstu: "Szczurza szarża"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną